Miasteczku tak hojnie obdarowanemu unikatowymi budowlami, turystów odbiera nieodległy Kazimierz albo nawet uzdrowiskowy Nałęczów. Kto w Polsce wie o Końskowoli? Być może garstka tych, których pasjonuje odkrywanie tajemnic, rozwiązywanie zagadek historii.
Kroki na starej posadzce nawy roznoszą się echem po pustym wnętrzu. Obok zakrystii jest zejście do pomieszczenia wyłożonego cegłą. Stamtąd można się przedostać pod główną nawę, do tajemniczej krypty wyłożonej kamieniem wapiennym. – Po dotarciu do niej okazało się, że jest pusta. W kryptach kościoła parafialnego chowano osoby bogate, znaczące, biednych na cmentarzu przykościelnym. Kościół św. Anny był świątynią szpitalną. Skąd więc tu krypta i kto w niej spoczywał? – zastanawia się Pytlak.
To jedna z tajemnic, którą warto wyjaśnić. Niewykluczone, że nie jest to jedyna krypta. Nadal nie wiadomo, kogo pochowano w tej odkrytej i co się później stało z ciałem.
Poszukiwanie metryki
W dokumencie z 1549 roku czytamy, że Marcin Skowieski „na prośbę Jaśnie Oświeconego Andrzeja Tęczyńskiego” zapisał 100 florenów na biednych. – Odsetki miały być przeznaczone na nieszczęśliwych ze szpitala w Końskowoli – wyjaśnia Pytlak. – Znaczyłoby to, że już wtedy istniał kościół. Możni nie dawali pieniędzy ot tak, z litości. Obdarowani mieli się za nich codziennie modlić. Wstaje jaśnie pan z łóżka, podają śniadanie, a modły już odprawione...
W 1603 roku ksiądz Lisowicz, który przypuszczalnie miał w sobie tyle pychy, żeby swoją sylwetkę umieścić u stóp Matki Boskiej na obrazie ołtarza głównego, pisał, że kościół był drewniany i na wpół zawalony.
Trop w inwentarzu
– Wiadomo, że podczas wizytacji biskupa w 1603 roku był w Końskowoli oprócz kościoła parafialnego drugi; pod wezwaniem św. Marka i św. Anny i że był on zniszczony – wyjaśnia nasz przewodnik. – To by się pokrywało z relacją Lisowicza. Ale kościół nie zawalił się w ciągu paru lat. Musiał jako drewniany zostać zbudowany dużo wcześniej.
Niedawno Magdalena Wasiluk w inwentarzu z 1921 roku odnalazła informacje, że kościół ten ufundował Jan Koniński, zmarły ok. 1495 roku. Znamienne, że jego żona i jedyna córka miały na imię Anna. Konińskich stać było na ufundowanie kościoła. Być może pełnił on pierwotnie funkcję kaplicy zamkowej, a wtedy krypta pod nawą znajdowałaby uzasadnienie?
Tak czy owak, wiek kościoła św. Anny najpierw zapewne drewnianego, później murowanego, dziś nie jest pewny. Dopiero mogłyby go określić badania archeologiczne.
Nie święci świątobliwi
Jednym z poprzedników księdza Lisowicza był Jędrzej Jermanowski, kucharz Tęczyńskich, któremu dali probostwo i któremu aż do śmierci udawało się uniknąć święceń. Nigdy nie był duchownym, za to hojnie rozdawał grunty kościelne.
Kiedy w miejsce drewnianego postawiono murowany kościół św. Anny i przyjechał biskup, zrobił się skandal. Okazało się, że grunt pod świątynią i dookoła nie należy do kościoła, a do dworzan Tęczyńskich.
– Biskup się obraził i odmówił konsekracji – śmieje się Pytlak. – Zaczął się zabierać z powrotem. Ówczesny zarządca dóbr, Andrzej Karsicki, tak go gościł wraz z orszakiem, że wreszcie duchowny dał się ubłagać i poświęcił kościół. Pikanterii dodaje fakt, że Karsicki był zagorzałym ewangelikiem, a więc w tamtym pojęciu heretykiem.
Niezwykła empora
Po drugiej stronie ruchliwej ulicy stoi plebania, kiedyś siedziba Tęczyńskich. Odnaleziono plan kościoła wykonany w 1840 roku, na którym zaznaczony jest ganek prowadzący stąd na piętro świątyni. Zresztą, widoczna dziś nisza w ścianie kościoła prawdopodobnie kiedyś była drzwiami. A pod emporą mogła przejść i procesja. To unikat niespotykany gdzie indziej.
– Znajdują się tu dwa kominki, w których palono ogień – mówi Pytlak. – Ogrzewały te wnętrza, do których z zamku można było przejść nie pospolitując się z ludem. Mieszkańcy zamku w cieple i wygodzie mogli uczestniczyć w mszy.
Wnętrza z kominkami są pięknie zdobione, na sklepieniach łuszczą się malowane freski bardzo podobne do tych z lubelskiej Kaplicy Zamkowej.
Nadzwyczajne proroctwo
Przez okienko w ścianie rozpościerał się widok na wnętrze kościoła; na ołtarz z obrazem. – Znajduje się na nim św. Anna z Marią i Jezusem – opowiada Pytlak. – U ich stóp klęczy malutka postać, malowana w stylu gotyckim. To prawdopodobnie wizerunek Lisowicza, który patrzy w górę. A tam Matka Boska trzyma w ręku różę.
Jak proroctwo. Dopiero od niedawna róża jest symbolem Końskowoli, a z jej upraw tutejsi mieszkańcy żyją od pół wieku. Obraz Marii z różą ma 400 lat.
Po nabożeństwach ku czci patronki drzwi świątyni ponownie zamknięto.