Codziennie zjeżdżam pod ziemię. Wstaję o piątej rano i przygotowuję sobie śniadanie. Pracę rozpoczynam o 6:30, wtedy jest zjazd. Wyjeżdżam z kopalni o 14. Później przebieram się i po południu jadę na przygotowany wcześniej trening. Rozmowa z Piotrem Mazurkiewiczem, trenerem piłkarek nożnych Górnika Łęczna
• Jaki to był sezon dla Górnika Łęczna?
- Statystycznie był to najlepszy sezon w historii klubu. Patrząc na spokojnie, to dostrzegam same pozytywy. Razem z dziewczynami wywalczyliśmy drugie miejsce w kraju, Ewelina Kamczyk została królową strzelczyń Ekstraligi oraz zajęła trzecie miejsce w XII Plebiscycie Dziennika Wschodniego na Sportowca Roku.
• Przed rozpoczęciem rozgrywek powtarzał pan jednak, że waszym celem jest wywalczenie mistrzostwa Polski.
- Długo deptaliśmy po piętach Medykowi Konin, ale one w końcówce rozgrywek nam odjechały. Taki jest sport. Ja jednak bardzo cieszę się z minionych rozgrywek, bo w kobiecej piłce nożnej w Łęcznej dzieje się dużo dobrych rzeczy.
Stworzyliśmy Akademię Piłkarską, w której trenuje wiele młodych dziewczynek. To przyciąga również rodziców na nasze mecze. Na finałowe spotkanie Pucharu Polski w Radomiu pojechały dwa autokary naszych kibiców. Do tego dochodzą udane występy łęcznianek w reprezentacjach Polski w różnych kategoriach wiekowych. Minione rozgrywki jednak już się zakończyły i zamykamy ten rozdział. Teraz koncentrujemy się na przygotowaniach do kolejnego sezonu. W końcu futbol to codzienna walka.
• Mieliście szanse zakończyć ten sezon w bardzo efektowny sposób, jednak w finale Pucharu Polski pana zespół uległ Medykowi Konin 1:2. Ta porażka pewnie musi bardzo boleć?
- Porażka zawsze boli. Doszliśmy do finału, który był rozgrywany na pięknym stadionie w Radomiu. Samo spotkanie miało znakomitą oprawę. Transmisja telewizyjna w Polsacie Sport i mnóstwo ludzi na trybunach - to wszystko sprawiało, że emocje w tym meczu były naprawdę duże. Dziewczyny pokazały się z naprawdę dobrej strony. Po tym spotkaniu wiemy, że jesteśmy w stanie pokonać Medyka Konin w kolejnych rozgrywkach.
• Kibicom wbiła się w pamięć Anna Palińska, która przepuściła strzał Agaty Guściory oddany prawie z połowy boiska...
- Nie mam o to do niej pretensji. To świetna bramkarka, która jest zresztą powoływana do reprezentacji Polski.
• Na stronie internetowej Polsatu Sport została nazwana Kuszczakiem w spódnicy. Słusznie?
- Nie. Popełniła błąd, ale te zdarzają się najlepszym. Wszyscy zajmujący się futbolem wiedzą to doskonale.
• Co pan czuł, kiedy w ostatniej akcji spotkania w idealnej sytuacji spudłowała Anna Sznyrowska?
- Szczerze jej współczułem. Ania pochodzi z Radomia i w tym meczu chciała pokazać się z jak najlepszej strony. Nie trafiła w bramkę w dogodnej sytuacji. Trudno, taki jest sport.
• Pan w swojej karierze pracował zarówno z kobietami, jak i mężczyznami. Kogo woli pan trenować?
- Po tylu latach spędzonych w Górniku Łęczna muszę powiedzieć, że wolę pracować z kobietami. One mają większą chęć pracy. Kiedy widzę ich olbrzymie zaangażowanie, to czuję dużą satysfakcję. Praca z kobietami jest bardzo wymagająca, a trener musi być profesjonalistą. Kobiety dokładnie analizują każdy trening, przywiązują duże znaczenie do diety czy metodyki zajęć. Mężczyźni są bardziej pokorni. Panie są bardzo ciekawe każdego treningu i nie boją się zwrócić uwagi, jeśli im coś nie pasuje. Trener w kobiecym zespole musi być dobrym psychologiem. Konfliktów nie da się rozwiązać jednym dekretem. Zawodniczkom trzeba dać czas, żeby się uspokoiły i wszystko przemyślały. Oczywiście, panie są słabsze fizycznie od mężczyzn, dlatego należy dopasowywać do nich indywidualnie obciążenia treningowe. Jeśli tego nie zrobimy, to będziemy mieć falę zerwań więzadeł krzyżowych. Futbolistki charakteryzują się olbrzymią ambicją. Trzeba je za to podziwiać, bo w większości przypadków uprawiają ten sport praktycznie za darmo. Pieniądze w kobiecej piłce są o wiele mniejsze niż w męskiej.
• Zainteresowanie również. Nie bolą pana puste trybuny na waszych meczach?
- Wiem, że kobiece mecze cieszą się nikłym zainteresowaniem. W Górniku Łęczna pod tym względem nie jest jednak najgorzej. To w dużej mierze zasługa Marioli Panasiuk i Nataszy Górnickiej, które pracują nad promocją kobiecej piłki. Odwiedzamy przedszkola, szkoły i zapraszamy na nasze spotkania. Na jednym z naszych meczów było nawet około 400 osób. Bardzo chcielibyśmy, aby ta liczba jeszcze się zwiększała. To przyciągnie do kobiecego futbolu sponsorów. Ich brak jest obecnie największą bolączką tej dyscypliny w Polsce. Transmisji z Ekstraligi nie ma w żadnej telewizji. To również nie pomaga. Nie ma się jednak temu co dziwić. Puste trybuny źle wyglądają na ekranach telewizorów. Poziom naszej ligi jednak podnosi się, więc może w przyszłości będzie lepiej.
• Mecze koszykarek Pszczółki AZS UMCS Lublin czy piłkarek ręcznych MKS Selgros Lublin cieszą się znacznie większym zainteresowaniem.
- Ale te dyscypliny przez wiele lat ciężko pracowały na swój sukces. O nas głośno zrobiło się dopiero w tym roku. Wierzę, że kobiecy futbol w Łęcznej zakorzenił się w głowach wielu kibiców w województwie lubelskim i zainteresowanie naszymi wynikami będzie teraz większe. Musimy ciężko na to pracować, ale metoda małych kroków zawsze przynosi efekt.
• Czy w kobiecym futbolu można utrzymać się z samej gry w piłkę?
- Nie. Część dziewczyn próbuje działać w klubie, czasami pracują w szkole czy po prostu jeszcze się uczą. Ja również nie mogę pozwolić sobie na luksus utrzymywania się wyłącznie z pracy trenera. Na co dzień jestem ślusarzem maszyn i urządzeń górniczych. Codziennie zjeżdżam pod ziemie. Wstaję o piątej rano i przygotowuję sobie śniadanie. Pracę rozpoczynam o 6:30, wtedy jest zjazd. Wyjeżdżam z kopalni o 14. Później przebieram się i po południu jadę na przygotowany wcześniej trening. Tak wygląda moje życie. W zawodzie górnika przepracowałem już 27 lat. Na szczęście pracuję w bezpiecznej kopalni, gdzie nie ma tąpnięć. Praca pod ziemią jest jednak bardzo pouczająca. W niej jednostka znaczy naprawdę mało. Najważniejszy jest zespół, bez niego niczego się nie osiągnie. Tak samo jest na boisku.