Pamiętacie? Nie wszyscy? No to przypomnę: jeszcze niedawno temu wcale nie było Walentynek. Nieprawdopodobne? A jednak! 8 marca obchodziliśmy Dzień Kobiet, święto importowane. Wszyscy byli przekonani – że ze Wschodu. Tymczasem – figa. Miało upamiętnić protest socjalistek, które zebrały się pod przywództwem Klary Zetkin na zjeździe w Kopenhadze. I stało się ono wkrótce socjalistycznym hołdem dla płci pięknej.
d
Starszy wajchowy towarzysz Bolek kupował goździk kontystce – towarzyszce Jadzi, żeby tym wdzięcznym gestem wyrazić robotnicze uznanie dla płci pięknej. Towarzysz Bolek naprawdę się poświęcił. Wtedy musiał stać w długiej kolejce. Bo chociaż Dzień Kobiet teoretycznie powinien nakręcać koniunkturę gospodarczą, jednak specjalnie nikomu na tym nie zależało. Ciasno zwinięty łepek goździka na wiotkiej łodyżce był najwyższym symbolem admiracji
Towarzyszka Jadźka z blaszanej szafki na waciak wyjmowała połówkę zakupioną na kartki, łokciem omiatała stół, serwowała piklinga i bułkę – i było świątecznie. Później towarzysz Bolek wracał do domu, bił żonę po gębie, bo brzydsza od Jadźki i zupę lubiła przesolić. Następnie walił się na wyro, by od rana znów budować lepszą, socjalistyczną przyszłość.
Jadźka wspominała, że było w dechę (kiedyś nie mówiło się „super”) i od tego 8 marca Bolek miał u niej szczególne względy.
A jak jest dziś?
Dziś syn dawniejszego towarzysza kupuje posiwiałe pralinki w pudełku w kształcie serca, aby tym samym odciąć się od błędów przeszłości ojca. Dziś mało kto wie, jak wyglądają nierozwinięte goździki. Wszak teraz mamy Walentynki, a te pochodzą z Zachodu i są jedynie słuszne. W tym dniu „trzeba”, „powinno się”, „jest wskazane”, „można”, „należy” (niepotrzebne skreślić) wyznawać miłość drugiej osobie.
Dyga więc syn towarzysza Bolka czerwone pudło, dowód miłości, jaką obdarza Beatkę. Ona postawi mu piwo w pubie. Bo dziś już nie ma restauracji i kawiarni. Są puby i pizzerie. I będzie OK. A także cool, bo to brzmi z amerykańska.
Syn Bolka kupi wydmuchane plastykowe serce, koniecznie z napisem I love You, bo zwykłe, polskie „kocham Cię” z niczym mu się nie kojarzy.
Rodowód
Święto Walentego w Niemczech zawsze uchodziło za dzień pechowy. W Polsce Walek był uważany za wcielenie diabła, który opętał chorych na padaczkę. I epileptykom też do dziś patronuje. Być może stan zakochania kojarzy się z objawami epilepsji? I dlatego właśnie 14 lutego ma być świętem zakochanych? Jak mówią ludowe przekazy z Wysp Brytyjskich, podobno w Anglii o tej porze ptaki kojarzą się w pary. Więc ludzie chętnie naśladują przyrodę.
W każdym razie są obchody i to słuszne podwójnie – patronuje im Walenty – bądź co bądź święty, a więc dobry ideologicznie, a także jest to import z Zachodu, co my, Polacy, bardzo popieramy.
Jednak Ameryka
Tak, dzień św. Walentego jest wspaniały. Bo nie nasz. A jeśli się ktoś dowie, że z tradycji angielskiej, to nawet się zdziwi, bo wszystko w nim zalatuje nuworyszostwem zgoła amerykańskim. Szaleństwo bezguścia i kiczu, szmiry i tandety. Kartki z wyznaniem miłości, przy których nasz rodzimy jeleń na rykowisku jest arcydziełem.
W zasadzie czym się różni od tamtego, od 8 marca? Tym, że kwiatów większy wybór? Że goździków już niemal się nie uświadczy? Nie, nie, nie! Przede wszystkim jest to święto wywodzące się z kultury anglosaskiej, a jako takie, od razu, na starcie ma dodatkowe punkty. Cała Ameryka przesyła sobie kiczowate serduszka, czerwone karteczki, plastikowe dowody miłości i pamięci, szmirę i tandetę rodem ze stacji benzynowej. A więc my, bezkrytyczni wielbiciele kretyńskiej laleczki Barbie, nie możemy być gorsi; Ameryka kochać nas, my kochać Ameryka – to jest to, co lubią tygrysy... Ten wspaniały dzień, importowany z Zachodu.