Dwie porażające informacje. PIERWSZA: w czasach PRL-u w Lublinie działało dwadzieścia kin. DRUGA: od czwartku mamy dwa, które pracują cały tydzień: jednosalową Bajkę i wielosalowe Cinema City.
Rok przed tym jak w Dublinie James Joyce otworzył swoje kino Volta, nasi przodkowie chodzili do kina przy Jezuickiej. Otwarte w 1908 roku Theatre Optique Parisien (później Rialto) przetrwało dwie wojny i w formie kina Staromiejskiego dotrwało do naszych czasów, czyli do 1981 roku.
Na początek koniec
W czwartek wieczorem seansem "Rewersu” Borysa Lankosza zakończyła się trwająca blisko 80 letnia historia kina Wyzwolenie (Apollo) przy ul. Peowiaków. Kina powstałego w latach 30-tych ubiegłego wieku i będącego jednym z dwóch – obok kina Corso – bardziej eleganckich kin w mieście.
– Wyzwolenie w mojej rodzinie zawsze było zwane Apollo, a to z powodu rodzinnej historii związanej z tym miejscem – opowiada Magda, historyk z Lublina.
– Moja babcia, Zofia Marzec; dziś 97-letnia pani, która mieszkała z moim dziadkiem i ciocią Basią w kamienicy przy Peowiaków. Mojej mamy nie było jeszcze na świecie, czyli to musiały być lata 1934-35. Dziadkowie mieszkali w domu przylegającym do kina Apollo i to w taki sposób, że za ścianą mieli kinowy ekran. W efekcie wszystkie seanse świetnie słyszeli. Babci to akurat odpowiadało, bo to wielka miłośniczka kina i teatru.
Teraz sąsiedzi budynku, w którym wyświetlono tysiące filmowych obrazów będą słyszeć jak się rzeźbi sylwetki, bo nowym właścicielem nieruchomości jest właściciel "Paco”. Przy Peowiaków będzie siłownia i fitness.
Zostały tylko dwa
Po zamknięciu Wyzwolenia bilans kinowy w mieście nie wygląda dobrze. W ciągu tygodnia w mieście wojewódzkim i kandydacie do miana Europejskiej Stolicy Kultury 2016, czynne są dwa, powtarzam DWA kina.
Na polu walki została jednosalowa Bajka i multipleks w Plazie; Cinema City. Pozostałe kina – studyjne w Chatce Żaka, w domach kultury (ABC, Grażyna) czy szpitalny Medyk – to placówki weekendowe.
– Jako kinoman spoza Lublina preferowałem kina w pobliżu dworca PKS. Miałem do wyboru to na Czwartku przy ul. Szkolnej 20, nie pamiętam jak się nazywało (Spółdzielca. Dziś po budynku nie ma śladu – przy. red.) i kino Ratusz w Ratuszu – opowiada Piotr Kotowski, szef kina w Chatce Żaka.
– Później, już jako uczeń liceum poruszałem się po zupełnych kinowych peryferiach i zaliczałem seanse w Widoku przy cukrowni czy w Robotniku koło dworca PKP.
Socjalizm kinowy
Kiedy to było? – Lata 60. Ale już do takiego przybytku jak Przyjaźń przy FSC nigdy nie dotarłem. To było bardzo fajne kino na moim osiedlu, budynek stoi nadal, jest salonem samochodowym. A, no i jeszcze bym zapomniał o Koziołku. W dzisiejszym Bazarze przy Al. Tysiąclecia było pierwsze w mieści kino panoramiczne. Padło w momencie, kiedy chyba w 1961 roku otworzyli Kosmos – wspomina Kotowski, który swoje zamiłowanie do kin dziwnych tłumaczy potrzebą upolowania tytułów schodzących z ekranów kin w śródmieściu.
Dogrywały je placówki typu Grunwald, Gwardia, Masza czyli Klub TPPR (Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej – przyp. red, dla młodszych Czytelników).
Muchtar na tropie i topie
– Kino Koziołek kojarzy mi się z traumatyczną wyprawą na film "Lassie wróć”. To był koniec lat 50-tych. Byłam dziewczynką z Gorzowa Wielkopolskiego, która przyjechała do rodziny z wizytą. Ciotki zabrały mnie do kina. Ławki bez oparć, takie jak na stadionie i pan, który siedział za nami... Ja byłam tak przejęta losami psa, że szlochałam, a ciotki nie mogły mnie uspokoić – opowiada pani Maria, emerytka z Lublina.
– Jeszcze słyszę reprymendę widza z sąsiedniego rzędu, żeby mnie wyprowadzono z kina, bo przeszkadzam.
– Do Maszy przy Okopowej 1 (budynek Banku Cukrownictwa, dziś sale szkoły językowej – przyp. red.) chodziłem na poranki, ale sporadycznie. Częściej, bo mieszkaliśmy niedaleko, chodziłem z ojcem do kina Grunwald w Domu Żołnierza – opowiada pan Piotr z Lublina.
– "Piotruś partyzant”, film o dzielnym psie milicyjnym "Muchtar na tropie”, czy "Legenda o wilku Lobo”. To był nasz film kultowy, byliśmy na nim z tatusiem kilkanaście razy. Bez opamiętania oglądaliśmy też radziecką "Bajkę o mrozie czarodzieju”. Naście razy byliśmy na "Strzelbach Apaczów” – wylicza pytany o wyprawy do nieistniejącego dobre dwadzieścia lat kina.
Dziś mało kto wie, że wewnątrz budynku przy ul. Żwirki i Wigury jest zamurowana dawna sala kinowa.
– Jakieś 15 lat temu chcieliśmy do Domu Żołnierza przenieść Bajkę. Był pomysł, pieniądze… Jak patrzę, co się dzieje na naszym rynku kinowym, to nie wiem czy to był dobry pomysł czy nie – zastanawia się Waldemar Niedźwiedź, prezes Gemini Film, właściciela kina Bajka, który swoją edukację kinową zaczynał w Robotniku i Wyzwoleniu.
– Ale najbardziej zapamiętałem nieudane próby wejścia do Staromiejskiego (dziś Teatr Stary w remoncie – przyp. red.) na "Okupację w 26 obrazach”. Jugosłowiański film był dla dorosłych, miał sceny drastyczne i rozbierane. Ja nastolatek-licealista, robiłem kilka podejść żeby się jakoś wkręcić, ale wówczas bardzo sprawdzano wiek widzów. W ogóle to były inne czasy niż teraz. Teraz zostaliśmy jedynym jednosalowym kinem w mieście czynnym cały tydzień. Na seanse przychodzi po kilkanaście osób, ale na maraton sylwestrowy było więcej chętnych niż mogła pomieścić sala. Mamy kłopoty, ale nie przewiduję zamykania kina, które powstało w 1991 roku. W przyszłym roku kończymy 20 lat – dodaje Niedźwiedź, który po pierwsze zapowiada częstą rotacje tytułów na ekranie, a po drugie przysięga, że za swojego życia nie wprowadzi chrupania popcornu i siorbania coli w czasie seansów. Nigdy, przenigdy.
Pancerni na komendzie
Bajka działa w wynajmowanych pomieszczeniach w Domu Nauczyciela. Ale filmy się tu ogląda nie od lat 19. A lekko licząc to od półwiecza. Wcześniej (wówczas przy ul. Marcelego Nowotki) było tu kino Studyjne. Sąsiadowało z istniejącym do dziś kinem w Chatce Żaka i nieistniejącym już kinem w budynku NOT.
Trochę dalej działało kino letnie w Ogrodzie Saskim i Kosmos, a z drugiej strony, przy ul. Narutowicza 76, w ówczesnej Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej kino Gwardia.
– Po sukcesach telewizyjnego serialu "Czterej pancerni” wyprodukowano kilka odcinków wersji kinowej filmu. Chodziłem do 6, może 7 klasy podstawówki, kiedy oglądałem w Gwardii "Pancernych” – opowiada policjant, inspektor Andrzej Przemyski. – Sala, gdzie były seanse jest nadal w budynku komendy. Odbywają się tu szkolenia.
Amnezja dziejowa
Nie ma już śladów po budynku, w którym działało Kino Dobrych Filmów Kamera. Chodzi o gmach… prokuratury przy ul. Okopowej. W podwórku, które w latach 90-tych zostało zupełnie przebudowane, można było oglądać kilka filmów dziennie.
– Jak opowiadam, że chodziłem do kina w prokuraturze to mi nie wierzą, szybciej młodsze pokolenia akceptują wiadomość, że w Ratuszu, tam gdzie teraz obradują radni były normalne kinowe projekcje – mówi Mariusz Poławski, geograf, a z zamiłowania zbieracz lubelskich opowieści.
– Na informację, że w mieście w latach ‘60 działały cztery kina letnie, też kiwają głowami z politowaniem. Dopiero jak pokazuję drukowane w gazetach repertuary mina im rzednie. Letnie kino Ryś przy Sądowej sporo osób pamięta, ale już letnie Sportowe przy Zygmuntowskich, kino letnie ZOR-Bronowice czy kino letnie Kawiarnia: amnezja dziejowa. To śmieszne, znamy historię renesansowych kamienic, a lata PRL-u zagadka za zagadką.
Ktoś się, jak to się kończy?
A kina to historia miasta i historia prywatna. Z kim bym nie rozmawiała o zamykaniu Wyzwolenia, zaraz przypominał sobie jakąś przygodę związaną z wyprawami na seanse. Poławski przypomina sobie historie opowiadana przez przyjaciółkę siostry, która w latach 80-tyc chodziła do III LO.
Z koleżankami zwiała z lekcji i poszły do Wyzwolenia, gdzie natychmiast zostały ukarane za wagary. Obejrzały koszmarny czarno-biały film o okropnych ludziach. – Z opowieści wynika, że dziewczynki trafiły na "Konopielkę” Leszczyńskiego – śmieje się Mariusz.
– Z kinem przy Peowiaków mam dwa wspomnienia. Jedno dotyczy filmu "Psy wojny” – opowiada pani Wiola, pracownik naukowy KUL. – W trakcie projekcji nagle zapaliło się światło i pracownik kina poinformował, że zapomnieli przynieść szóstej rolki z taśmą z Kosmosu i właśnie ktoś po nią pobiegł. Do dziś nie wiem, jak ten film się skończył.
Drugie jest z gatunku niemożliwych. Pani Wiola pamięta moment wejścia na ekran Wyzwolenia "Pożegnania z Afryką”. Kolejka po bilety biegła ulicą Kościuszki i sięgała Krakowskiego Przedmieścia.
KORZYSTAŁAM Z "O DAWNYM LUBLINIE” HANRYKA GAWARECKIEGO, "WEEKENDU WSPOMNIEŃ” MIROSŁAWA DERECKIEGO I ZBIORÓW MUZEUM HISTORII MIASTA LUBLINA