L ubelski Dziecięcy Szpital Kliniczny na ul. Chodźki pełen jest małych pacjentów. Na każdym piętrze, na każdym oddziale. Wystarczyła chwila nieuwagi i zaczęły się niespodziewane wakacje w gipsie.
Po korytarzu spacerują dzieci z rękami w gipsie. Miały szczęście w nieszczęściu, jeśli złamały kość w przedramieniu. Gorzej mają te, które złamały kość ramieniową albo nogę. Wtedy nawet o chodzeniu nie ma mowy. Trzeba leżeć na wyciągu tydzień, a często dłużej. Potem w normalnym gipsie przez parę następnych tygodni.
Jasne sale, w każdej cztery łóżka. Dzieciaki patrzą z zaciekawieniem, co nowego na korytarzu. Kto doszedł, kto wraca do domu. To jedna z nielicznych rozrywek.
- Mamy osiem sal czteroosobowych. Mało miejsca, ale bywało że było pełne obłożenie i na korytarzu stało jeszcze dziesięć łóżek - opowiada nam Małgorzata Pachuta, pielęgniarka oddziałowa. - Bo w wakacje zawsze mamy więcej pacjentów w tym wieku niż w czasie roku szkolnego.
Szok
Tu każdy pacjent ma swoją historię, choć scenariusz często jest podobny: dobra zabawa, chwila nieuwagi i złamanie.
Radek Sysa jechał rowerem.
- Jakoś tak za ostro skręciłem i upadłem - opowiada 14-latek z Oleśnik. - Kolega pomógł mi wstać, na początku nic mnie nie bolało, ale potem czułem, że z lewą ręką jest coś nie tak.
Dom, pogotowie, skierowanie do szpitala i szok. - W życiu nie miałem nic złamanego. A tu bach, otwarte złamanie z przemieszczeniem - Radek operuje już fachowymi terminami.
Martynka siedziała na trzepaku, ulubionym miejscu zabaw na osiedlu.
Natalka niefortunnie zeskoczyła z drabinek.
Małgosia spadła z huśtawki.
A Dawid zeskoczył z balustrady. Upadł i złamał rękę.
Modne złamania
Prof. Jerzy Osemlak, kierownik Kliniki, nie jest zdziwiony taka liczbą młodych pacjentów ze złamaniami. - Większa swoboda, mniejszy nadzór rodziców i gotowe. I jeszcze dużo pacjentów z wypadków komunikacyjnych, z różnymi urazami; są tu rowerzyści, deskorolkowcy... W zależności od obecnej mody.
Czteroletni Dawidek w gipsowym pancerzu bawi się właśnie z rodzicami w świetlicy. - Odzyskaliśmy go na nowo. Jakby się drugi raz narodził - nie kryje wzruszenia pani Iwona, mama Dawidka.
To był wypadek samochodowy. Krótka trasa z domu do sklepu. Uderzył w nich inny samochód. Chłopczyk wypadł przez przednią szybę, na szczęście na trawę.
Walka z nudą
Najgorsze są pierwsze dni w szpitalu. Wszystko dzieje się tak szybko: rentgen, diagnoza, badania i czekanie na poskładanie połamanych kości.
Lekarze robią, co mogą bez względu na porę dnia czy nocy. Jednak trzeba czekać z pomocą, gdy nastawianie złamania odbywa się w znieczuleniu ogólnym, a nie minęło sześć godzin od ostatniego posiłku pacjenta.
Po zabiegu młodzi pacjenci z jeszcze ciepłym gipsem wybudzają się i zaczynają nowy etap w swoim życiu.
- Na początku było trudno, ciężko i strasznie swędział ten gips - opowiada dziewięciolatka z trzytygodniowym stażem w gipsie. - Wszyscy chcą pomóc, ale najlepiej samemu nauczyć się robić wszystko lewą ręka: jeść, ubierać... ja się nawet pisać tak nauczyłam.
A potem nuda. Bo co można robić w szpitalu? Co można robić w łóżku przez parę dni?
- Rozmawiamy z chłopakami z sali. O różnych rzeczach: o samochodach, komórkach, sporcie, o dziewczynach też. Śmiechu było co niemiara - opowiada Radek, który spędził w szpitalu już 16 dni.
Rozkład dnia
W szpitalu jest stały rozkład dnia: 6.00 mierzenie temperatury. 8.00 śniadanie, 9.00 obchód. 12.30 obiad, o 17.00 kolacja i jeszcze zastrzyki, leki przeciwbólowe czy zmiana opatrunku.
A tak to właściwie jak na koloniach: śmiech, wesołe pogaduchy i słuchanie muzyki. Telewizja tylko wtedy, gdy rodzice przyniosą komuś telewizor. Komputer? Można sobie pomarzyć.
Są jeszcze książki, krzyżówki i karty, ale to nie są raczej ulubione rozrywki 10-latków. No i krótkie wyprawy w tę i z powrotem po korytarzu. Byłoby źle, gdyby nie mama, tata, siostra, brat i koledzy.
- Dzieci dobrze sobie radzą w szpitalu, szybko się zapoznają, niektóre czują się tu dużo lepiej bez obecności rodziców. Jak na koloniach - twierdzi prof. Jerzy Osemlak.
Mamy
Przy najmłodszych pacjentach przeważnie cały czas siedzą rodzice na zmianę z dziadkami. Dla nich najtrudniejsze do przetrwania są noce na krzesłach przy łóżku. Szpital oferuje hotel, ale niektórzy wolą cały czas czuwać przy dziecku.
- Męczące, ale można się przyzwyczaić. Oby tylko dziecko zdrowiało. Ja wytrzymam wszystko - mówi mama Dawidka.
- Byłem z synem przez pierwsze dni, potem odwiedzaliśmy go na zmianę - dodaje Wiesław Sysa, tata Radka.
- Zawsze miałyśmy dobry kontakt, a teraz była okazja by być jeszcze dłużej razem. Czytałam jej bajki, rysowałam, dużo rozmawiałyśmy - opowiada Edyta Saran z Trzcińca, mama dziewięcioletniej Darii.
Daria prawie już zapomniała o złamaniu, bo oprócz mamy ma jeszcze o rok młodszą Małgosię, przyjaciółkę z sąsiedniego łóżka: - Najbardziej ją polubiłam.
Wakacyjne wspomnienia
Zamiast zdjęć z plaży, pamiątek z Krupówek i znajomych z kolonii są szpitalne wspomnienia.
Jakie?
- Ja oswoiłem się ze szpitalem - mówi Radek. - Już się nie boję czekającej mnie w grudniu operacji, kiedy będą mi wyciągać te druty z ręki. Przez złamaną rękę odechciało mi się jazdy na rowerze. Mam też zapewnione zwolnienie z wuefu. Trochę szkoda...
Daria ma nadzieję, że jeszcze wyjedzie z rodziną nad wodę, chociaż na trochę. W tym roku zdążyła popływać, więc wakacje nie były takie złe. Cieszy się, że niedługo rączka będzie zdrowa. Ze szpitala zapamięta wiele, ale najbardziej Małgosię, ma jej numer telefonu.
Czy wakacyjne znajomości ze szpitala przetrwają?
Radek na to liczy. Choć wyszedł ze szpitala kilka dni temu, to przy każdej wizycie w szpitalnej przychodni odwiedza kolegów z sali. Polubili się; zgrali się. Fajni koledzy i koleżanki. - Lekarze i pielęgniarki też - dorzuca Radek. - Tu rzeczywiście było prawie jak na koloniach. Ale nie polecam nikomu takich wakacji w gipsie.