Dzieciaczek ma śpioszki w czarno-białe paseczki. Cały czas się uśmiecha i wyciąga maleńkie rączki do każdego, kto przechodzi obok. – Ten maluszek nie wygląda na chorego, albo jest to przypadek wyjątkowo łagodnej choroby... dzielę się spostrzeżeniem. – U nas nie ma lekkich przypadków – tłumaczy z wyrozumiałym uśmiechem prof. Hanna Chrząstek–Spruch, kierownik Kliniki Patologii Noworodków, Niemowląt i Kardiologii AM w Lublinie – Do nas kierowane są najcięższe przypadki z całego regionu.
Maluszek leżący na brzuchu podnosi się na całą długość wątlutkich ramion i, filuternie zerkając na panią profesor, zachęcająco szczerzy bezzębne usteczka. W tym samym czasie w szpitalu jest na leczeniu trójka jego rodzeństwa, a kilkoro pozostałych pod opieką domów dziecka. Dzieciaczkowi w pasiastych śpioszkach najwyraźniej jednak służy szpitalna atmosfera. Mimo że chyba tylko przy jego łóżeczku nie ma akurat nikogo z rodziny. Co rusz pochylają się nad nim lekarki i pielęgniarki.
Przy innych łóżeczkach szczebiocą do maleńkich pacjentów matki i ojcowie. Pewnie dlatego trudno tu wyczuć przygnębiającą atmosferę grozy ciężkich chorób. Przeciwnie – jest całkiem sympatycznie. Z oddziałowego radiowęzła sączy się miła, chociaż ledwie słyszalna muzyka. Kolorowe rysunki na ścianach i zwieszające się tu i ówdzie z sufitu kolorowe maskotki przesłaniają cierpienie i ból. A przecież dla rodziców nawet błaha
choroba dziecka to wielka tragedia.
Tu zaś, jak cierpliwie wyjaśnia prof. Chrząstek-Spruch, z całego makroregionu kierowane są najtrudniejsze przypadki. Teraz jest ich szczególnie dużo, przewidziana na 70 miejsc klinika wciąż ma o ponad 10 pacjentów więcej.
W jednej z sal, cichutko popłakującą, filigranową Olgę tuli Izabela Nieznańska. Córeczka dokarmiana jest przy pomocy pompy infuzyjnej. Gdy stanie się przy matce chorego niemowlaka, groza cierpienia staje się bardziej wyczuwalna. Bo matkom ani się chce uśmiechać, ani rozmawiać o dolegliwościach dziecka.
3,5-miesięczna Karolinka, córka Agnieszki Ściborek, drzemie pod kocykiem w serduszka. Ustawione przy jej łóżeczku urządzenie elektroniczne skrzętnie liczy jej oddechy, ilość tlenu w krwi i stukanie maleńkiego serduszka. I o czym tu mówić – trzeba czekać na wyleczenie.
Pompy infuzyjne jednostrzykawkowe w liczbie 10 sztuk, 5 pulsoksymetrów 1 elektrokardiograf, 4 monitory nieinwazyjne oddział otrzymał od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, po V Finale organizowanym pod hasłem kardiologii dziecięcej. Wcześniej po II Finale, gdy Orkiestra zbierała na noworodki, do kliniki trafiły 2 monitory bezdechu. Pani profesor wylicza na palcach jednej ręki i zaraz zaczyna wyliczać na drugiej, co jeszcze jest potrzebne: aparat USG, inkubatory, monitory stężenia tlenu w inkubatorze, kariomonitory, pulsoksymetry i pompy infuzyjne.
– Trochę mam żal do orkiestry...
– mówi pani profesor i od razu próbuje się wycofać z tych słów. Boże broń, nie chciałaby się okazać niewdzięczna. Każdy dar się liczy, każdy jest przydatny, ale lista potrzeb znacznie przewyższa liczbę darów. A rzeczywiście każdego roku pani profesor dzielnie uczestniczy w orkiestrowych finałach, niestrudzenie tłumacząc przed kamerami i mikrofonami, co dzieciom dolega i co może im pomóc.
Kierowana przez nią klinika to jedyna tego typu placówka w regionie, dobrze wyposażona i – co jeszcze ważniejsze – zatrudniająca najlepszych specjalistów. Pracujący tu lekarze wciąż odświeżają swoją wiedzę i zdobywają nowe doświadczenia, także za granicą. Dzięki temu mogą służyć pomocą w coraz trudniejszych przypadkach chorób.
A, jak podkreśla pani profesor, dzięki coraz lepszej diagnostyce w szpitalach rejonowych poważne schorzenia dziecięce wykrywane są coraz wcześniej. I coraz więcej niemowlaków kierowanych jest do kliniki. Specyfika pomocy kardiologicznej sprawia, że trafiają tu również nastolatki.
– Gdybyśmy mieli
aparat do badań ultrasonograficznych, moglibyśmy jeszcze lepiej diagnozować patologię w obrębie ośrodkowego układu nerwowego, układu krążenia i jamy brzusznej – tłumaczy pani profesor.
Temat tegorocznego finału orkiestry: zbieranie pieniędzy na zakup sprzętu dla oddziałów niemowlęcych i dzieci młodszych napawa ją większym optymizmem. Bo, jak mówi, dotychczas, gdy zbierano na sprzęt ratujący noworodki – to trafiał zwykle do oddziałów położniczych. Specyfika kierowanej przez nią kliniki sprawia, że są tu i noworodki, i dzieci kilkunastoletnie.
– Być może w tym roku decydenci rozdzielający sprzęt zakupiony z kwesty orkiestry, dostrzegą również i nasze potrzeby – ma nadzieję prof. Hanna Chrząstek-Spruch.