• Korzenie rodzinne?
– Krzczonów i Żuków. Urodziłem się w Krzczonowie. Tam też szkoła podstawowa, następnie VII Liceum na Farbiarskiej w Lublinie, klasa francuska. Jeden z moich szkolnych kolegów przychodzi na przedstawienie. Skończyłem pedagogikę kulturalną w UMCS-ie. Obroniłem pracę magisterską pod tytułem „Teatr Provisorium. Deklaracje programowe i metody budowania spektaklu”.
• Skąd Teatr Jerzego Grotowskiego na pana drodze?
– Brałem udział w kilku warsztatach, ale nalepkę z napisem „Grotowski” przyklejono mi w Nowym Jorku trochę na wyrost. Natomiast nadal uważam, że jest to znakomita metoda trenowania aktorów, aczkolwiek w Hollywood się nie sprawdza. Jestem już dorosły, więc jeszcze załapałem się na kilka spektakli Tadeusza Kantora, dwukrotnie widziałem na żywo „Apocalypsis cum Figuris”, głośne przedstawienie Grotowskiego. Dziś mam swój teatr „Varda Studio” w Nowym Jorku, ani nie teatr Grotowskiego, ani żaden Open Theatre, po prostu teatr Vardy.
• Wróćmy do czasów lubelskich: Internowanie w stanie wojennym, potem paszport w jedną stronę. Wyjazd z Polski. Żałował pan, że tak się stało?
– Wtedy chyba nie. Wie pan, kiedy żałowałem?
• Kiedy?
– W 1991 roku wróciłem po raz pierwszy do Lublina. Nie, żebym planował to zostać, ale oczekiwałem, że ktoś mi powie: Słuchaj, zrobimy to i to. Wracaj. Pies z kulawą nogą się nie odezwał. Wszyscy urządzali gabinety, budowali nowe skrzydła do domów.