Tadeusz B. miał dobre serce. Dla bezdomnego Zbigniewa S. i dla swego ulubionego kogucika liliputa.
Drewniany dom w Wólce Cycowskiej kiedyś należał do matki Tadeusza B. Marnotrawny syn miał gdzie wracać z więzienia. A kary nie dostawał za byle co.
Od wyroku do wyroku
Za uduszenie kobiety w 1985 roku w Olsztynie dostał 15 lat więzienia. Wyszedł przed terminem na warunkowe zwolnienie.
Podpalił stodołę znajomej, która go przygarnęła.
Znowu dostał wyrok. No i musiał odsiedzieć resztę kary za zabójstwo. W 2004 roku do Wólki Cycowskiej wrócił na dobre, to znaczy do czerwca 2006 roku. Miał rentę i "malucha”.
Bezdomnego Zbigniewa S. przygarnął zaledwie tydzień przed zdarzeniem, przez które znowu trafił za kratki. Bezdomny nie miał się gdzie podziać. Tadeusz B. zaproponował, że może spać u niego i dzielić obejście: z nim, jego kogucikiem liliputem i dwiema kurkami, ulubieńcami gospodarza.
Zbigniew S. - zwany przez miejscowych "wujkiem” - w chacie szybko się zadomowił.
Gdzie jest kogut
12 czerwca 2006 roku gospodarz pojechał do Chełma. Na cały dzień. Zbigniewowi S. powiedział, żeby nie czekał na jego powrót i sam rozgościł się w jego domu. Wiedział przecież jak się otwiera drzwi. Zbigniew S. skorzystał z propozycji. Mało tego. Sam poczuł się gospodarzem.
Tadeusz B. wrócił wieczorem. I stanął w drzwiach jak wryty. Pijany Zbigniew S. stał nad garnkiem z rosołem. Nie czekając aż gospodarz o coś go zapyta powiedział, że jego kogut był chory.
- Spytałem gdzie jest mój kogut - opowiadał Tadeusz B. na przesłuchaniu. - S. odpowiedział, że go już gotuje. Zdenerwowało mnie to, bo byłem bardzo zżyty z tym ptakiem. Oprócz niego miałem jeszcze dwie kurki, też tej rasy.
Zbigniew B. nie uwierzył, że gość kogucika zabił z powodu choroby. A tylko dlatego, że miał ochotę na rosół. Kazał mu się wynosić. Złapał za koszulę i wyrzucił z domu.
Uderzył, skopał, zabił
Zbigniew S. poszedł w kierunku Cycowa. I na tym sprawa o koguta mogła się zakończyć. Ale Tadeuszowi B. złość za zabicie ptaka nie przeszła. Wsiadł na rower i pojechał za człowiekiem, który skrzywdził jego ulubieńca. Dogonił go na polu. Najpierw uderzył go w twarz. Zbigniew S. upadł.
Bracia mieszkający nieopodal przy drodze zobaczyli dwóch mężczyzn. Jeden kopał drugiego. Potem po nim skakał. Bity nie bronił się. Napastnik zauważył niewygodnych świadków. Przykucnął przy leżącym; po chwili schował się za rogiem najbliższej stodoły. Potem wrócił i znowu odszedł.
Pobity mężczyzna wciąż leżał. Bracia podeszli bliżej. Zauważyli, że to miejscowy włóczęga, na którego wszyscy mówią "wujek”. Zbigniew S. charczał, a z ust leciała mu krew. Bracia sami nie wezwali pogotowia. Słyszeli, że karetka nie przyjeżdża do pijanych. Poszli do policjanta, który mieszkał w sąsiedztwie. Policjant zobaczył krew i szybko zawiadomił kogo trzeba.
"Wujek” trafił do szpitala w Lublinie. Nie odzyskał już przytomności. Miał połamane żebra, krwiak podtwardówkowy. Zmarł po pięciu miesiącach - w listopadzie 2006 roku.
Ja nie chciałem
- Nie chciałem zabić, straciłem nad sobą panowanie - tłumaczył Tadeusz B. w prokuraturze. Początkowo mówił szczerze jak było. Potem, gdy dowiedział się o śmierci ofiary, zaczął umniejszać swą odpowiedzialność.
W sądzie przyznawał się już "częściowo”. Zaprzeczał, że po Zbigniewie S. skakał. A krew znalazła się na jego butach, bo chodził po trawie zakrwawionej przez bezdomnego. Przypomniał też sobie, że Zbigniew S. miał nóż.
Tadeusza B. zbadali psychiatrzy i ocenili, że miał częściowo ograniczoną poczytalność. To otwierało drogę do skazania go na łagodną karę.
- Jestem chory, posiedzę parę lat i pójdę do piachu tak jak S. - brał na litość sędziów Tadeusz B. przed ogłoszeniem wyroku. Ale sędziowie z Sądu Okręgowego w Lublinie się nie ulitowali i dali surowy wyrok: 15 lat więzienia. Tadeusz B. być może dostałby parę lat mniej, ale to było już jego drugie zabójstwo.
Karę mógł jeszcze zmniejszyć Sąd Apelacyjny. Albo zwiększyć. Adwokat Tadeusza B. odwołał się od wyroku. - 15 lat dla mojego klienta to jak dożywocie - tłumaczył mecenas w sądzie wyższej instancji.
Odwołał się też prokurator. - Motyw zbrodni był tragicznie śmieszny - apelował domagając się wyższej kary. - Człowiek stracił życie za zabicie ulubionego koguta oskarżonego. A wyższa kara od 15 lat to od razu ćwierć wieku za kratkami.
Tydzień temu, w czwartek, Sąd Apelacyjny utrzymał wyrok w mocy.