d Niebywałą furorę swego czasu zrobiła książka pt. „Płeć mózgu”, której autorka udowadnia, że zwoje kobiet i mężczyzn różnią się zasadniczo oraz że nie wszyscy mamy ich po równo. To najprawdziwsza prawda. Jednak nie pamiętam, czy ta mądra autorka miała także na myśli proces robienia zakupów. Bo, że mężczyznom niewątpliwie brak szarej komórki (a może genu?) odpowiadającej za chęć i przyjemność buszowania po sklepach, to wszyscy wiemy.
Dlaczego idziemy z mężczyzna na zakupy? – To proste – mówi Anna Z. – muszę, niestety, się z nim wlec, bo później ma pretensje, że nie starcza do pierwszego. W zasadzie i tak nie ma pojęcia, ile co kosztuje, ale rzuca okiem na rachunek przy kasie i rwie włosy z głowy. Mnie to specjalnie nie wzrusza. Jak mi się chce, to mu udowadniam, że to on sięgnął po ten najdroższy jogurt na półce, i mówię, że w sklepie obok produkty są tańsze. Ale wtedy zaczyna się marudzenie: – O rany, to jeszcze mam iść na trzecią ulicę? Ostatecznie, skoro nie pozwala mi jeździć swoim ukochanym samochodzikiem, to niech dźwiga siaty. Choć naprawdę zakupy z nim to gehenna.
Robert Z., mąż Anny, jest zupełnie innego zdania.
– Ona zupełnie traci rozum w sklepie. Wszystko obmacuje, sprawdza daty i ceny, jakby nigdy na oczy nie widziała mleka. I po co nam kilka proszków do pieczenia, skoro i tak na święta idziemy do mamy? Poza tym jest tłok, gorąco, bachory płaczą i tratują wszystkich wózkami. Zupełny koszmar!
Tak wygląda codzienny, szary i zwyczajny obowiązek robienia zakupów. Bierzemy ich z sobą, gdyż potrzebny jest ktoś do noszenia siatek, a poza tym rzeczywiście – niech wiedzą, dlaczego starcza nam tylko do piętnastego.
Są jednak zakupy okazjonalne
Idzie Mikołaj, święta i dopiero się zacznie; niezawodnie padnie pytanie: – „Słuchaj, co kupić twojej mamie pod choinkę?” Już słyszę odpowiedź: – „Cokolwiek” albo: – „Nic, ona i tak wszystko ma”.
– Już mnie głowa boli, jak sobie pomyślę, co mnie czeka – mówi on.
– Zachowuje się jak cham – konfidencjonalnie zwierza się Anna. – Pogania mnie w sklepie, prawie że poszturchuje. „– No to kupuj tę bluzkę mamie”. „– Przecież widzisz, że oglądam”. „– Co tu oglądać , bluzka jak bluzka”. „– Ale może w biuście za ciasna”. „– To sobie mama odmieni”. – Chodź, pójdziemy zobaczymy tam dalej”. „ – Cooo?! Dalej?! Nigdzie nie idę. Za chwilę zacznie się mecz. Wracam do domu”.
– Tak jest co roku, a przecież pod choinkę powinno się dawać przemyślane prezenty. Nie pamiętam przedświątecznych zakupów bez awantury – irytuje się Anna.
Pan dyrektor poważnej firmy chodzi niemal od lat w tym samym garniturze. Niemodnym. Mówi, że na samą myśl o wstąpieniu do sklepu, o przymierzeniu ubrania w ciasnej przymierzalni, w której nie dociągają się zasłony i nie ma gdzie powiesić płaszcza, na samą myśl o takim samobójczym kroku, odechciewa mu się wszystkiego i woli chodzić w tym co ma. Do tego stopnia nie znosi zakupów, że nie ma pojęcia, jak dziś zmieniły się sklepy i moda.
– Czy wolę kupujących mężczyzn czy kobiety ? – zastanawia się Ewa Rudzik ze sklepu z konfekcją przy ul. Lubartowskiej w Lublinie. – Kobiety są bardziej kompetentne, choć często marudzą. Ale to wynika z tego, że chcą tańsze albo lepsze. Mężczyźni nieraz nie wiedzą, jaki numer kołnierzyka noszą, kupują trzy niebieskie koszule na raz. Rzadko spotykam takiego, który chce i lubi coś przymierzyć. Często natomiast kobiety robią u mnie zakupy swoim mężczyznom.
– Mój mąż się po prostu nie zna – wtrąca jedna z klientek sklepu. – Kiedy raz przyszedł do domu z paką i powiedział, że kupił właśnie wiśniowy garnitur, wszyscy byliśmy na granicy zawału. Po rozpakowaniu okazało się, że ubranie było brązowe. Od tej pory niestety chodzimy razem po zakupy.
Chroniczna alergia
Są ostentacyjni, demonstrują swoją niechęć w różny sposób.
Najłagodniejszy to ten: – „Kochanie, ty najlepiej wiesz, co kupić”.
Inny to powarkiwanie: – „No już, bierz to i chodźmy stąd, bo mi gorąco”.
Dyplomatyczny to: – „Ja poczekam przed sklepem i sobie zapalę”.
Wreszcie: – „Po cholerę mi druga koszula, przecież ta jest jeszcze dobra”.
Lub: – „Weź mu te klocki, które stoją z brzegu. Co? W ubiegłym roku dostał klocki? To będzie miał jeszcze jedne”.
Nie jest w stanie przekonać ich argument, że w następnym sklepie ten sam towar może będzie tańszy, albo w innym kolorze. Lub że za rogiem w ogóle może wisi na wieszaku taki sweter, jakiego szukamy i jakiego tu właśnie nie ma.
– Kobiety są bardziej praktyczne – stwierdza Anna Z. – Ale oni, oczywiście, nie mogą tego zrozumieć. No, chyba, że kobieta ma chandrę, depresję. Wtedy najlepszym lekarstwem są zakupy.
Terapia między półkami
Anna przyznaje, że zdarza się, a nawet że trzeba stracić głowę i kupić coś na poprawienie humoru. Z reguły jest to wydatek nieracjonalny, zakup szalony, przedmiot absolutnie zbędny, drobiazg, który kosztuje krocie i który zupełnie do niczego nie pasuje. Ale cóż – jest to przejaw pewnej patologii, niezależnej od woli, to jednostka chorobowa uznana przez lekarzy na całym świecie. I tylko rajd po sklepach (lub salonach fryzjersko-kosmetycznych) może kobietę uleczyć.
Coś jednak kupują!
Jednak męska, demonstracyjna niechęć do łażenia po sklepach nie zawsze się ujawnia. Komórki ich mózgu reagują odmiennie na takie zakupy jak samochód, śrubki, robaki dla ryb. W salonach samochodowych niemal amok, po dotknięciu lakieru mercedesa – orgazm. Śrubki potrafią oglądać długo i dokładnie jak brylanty na amsterdamskiej giełdzie. Po robaki skłonni są wstać zanim świt nadejdzie, jechać kilkanaście kilometrów, stać w kolejce i niemal posmakować, czy są świeże.
Podobnie mogą zachowywać się, jeśli dziewczyna nie jest jeszcze żoną. Wtedy dla swego koteczka trzymają wieszaki z bluzkami, doradzają kolor, wąchają kolejne dezodoranty i wcale nie dostają od tego alergii, nadciśnienia, nie pocą się nagle i nie muszą natychmiast zapalić na ulicy. Nie marudzą wtedy, że nie starczy do pierwszego.
Generalnie robienie zakupów z mężczyzną jest koszmarne. Nie dość, że trzeba się samej naganiać, naprzymierzać, poszukać towaru tańszego i takiego, co spodoba się jego mamie to jeszcze należy tonizować jego niehumory, nasłuchać się, że go bolą nogi i że przez ten czas na pewno mu założyli szczęki na samochód, bo źle zaparkował, i to nasza wina, bo nam się zachciało zakupów. Czyli – zamiast pomocnika, doradcy i nosiłkowego, skazujemy się na rajd po sklepach z rozkapryszonym dużym dzieckiem, któremu humor się dopiero poprawi, jeśli w końcu kupi sobie dwudziesty pierwszy haczyk na ryby, osiemnastą część do komputera, lub zgoła nowy samochód.
No nieee, kogo na to stać? Zbliża się Mikołaj i święta – pora zakupów. I jak co roku to wszystko przed nami!