Rozmowa z Koji Kamoji, japońskim malarzem mieszkającym w Polsce, którego wystawę do 18 kwietnia można zobaczyć w Muzeum Nadwiślańskim w Kazimierzu Dolnym.
• Pana rodzina była związana z Polską?
– Tak, starszy brat matki Ryōchū Umeda i stryj Kudo tłumaczyli na język japoński polską literaturę. Wuj Ryōchū skończył w Japonii filozofię buddyjską, wyjechał do Berlina na dalsze studia filozofii europejskiej. Na statku, którym płynął do Berlina, spotkał młodego Polaka Michowskiego, bardzo się zaprzyjaźnili. O ile się orientuję po roku pobytu w Berlinie wuj przyjechał do Michowskiego, w Polsce spędził osiemnaście lat. Dużo opowiadał o Polsce.
• Skąd pomysł, żeby wsiąść na statek i wyjechać do Polski?
– Nie mogłem sobie znaleźć miejsca w życiu. Nie mogłem znaleźć swojej drogi życiowej. Wuj chciał, żebym kontynuował jego miłość do Polski. Namawiał mnie, żebym studiował historię sztuki. Ja wtedy zacząłem malować, nie chciałem zajmować się sztuką naukowo.
• Ile pan płynął statkiem do Polski?
– Tak mi się wydaje, że wypłynąłem z Japonii 24 kwietnia 1959 roku, do Gdyni przyjechałem 16 lipca. To był statek pasażersko handlowy, z ośmioma kabinami dla podróżnych.
• Co pan zabrał ze sobą w podróż?
– Dużo walizek. Prof. Wiesław Kotański – znakomity japonista, ojciec Marka Kotańskiego – powiedział nam, że w Polsce nic nie ma, trzeba wszystko kupić. Matka bardzo się o mnie martwiła, kupiliśmy osiem dużych walizek aluminiowych, zostały zapakowane, niektóre rzeczy mam do dziś.
• Często wspomina pan podróż i doświadczenia wody, powietrza i nieba?
– Lubiłem stać na dziobie statku, mocno się wychylać. Widziałem niebo, widziałem wodę, nic więcej. Nie widziałem statku. Miałem wrażenie, że wchodzę w samą naturę. Wnikam w wodę i powietrze. W pewnym momencie kapitan statku zabronił mi przebywania na dziobie, mówiąc, że mogę wypaść do wody.
• Obraz, który najsilniej zapadł w pamięć?
– Latające ryby. Te największe potrafiły przelecieć nad czterema falami, z których każda miała po sześćdziesiąt metrów. Małe ryby latające wyskakiwały, robiły kółko i znikały w wodzie. Bywała tak, że latające ryby spadały na pokład.
• To prawda, że w dzieciństwie robił pan małe łódeczki i puszczał na wodę?
– Tak, to były łódki z trzciny. Jedne były bez żagla, drugie z żaglem. Do dziś potrafię je robić. Te łódeczki ładnie płynęły, patrzyłem, czułem wiatr. Łączyły się z wodą i powietrzem.
• Ten motyw towarzyszy panu. Łódeczki pojawiły się w Okunince w 1988 roku.
– Na brzegu jeziora ustawiłem w kręgu dwanaście cynowych wiader napełnionych wodą z jeziora. W każdym wiadrze była łódka z trzciny. Taka, jaką bawiłem się w dzieciństwie. W wiadrach pływały także kawałki trzciny. W niektórych wiadrach była tylko woda. Pośrodku kręgu wiader ułożyłem duże lustro, dokładnie na wysokości wody lustra w wiadrach.
• Do udziału w instalacji zaprosił pan małego chłopca. Czy to był symboliczny powrót do dzieciństwa, które cały czas nosimy w sobie?
– Tak można powiedzieć, to był syn mojego kolegi Andrzeja Szewczyka. W Polsce chyba też chłopcy robią takie łódeczki i puszczają je na wodę.
• Temat wody drążył pan dosyć intensywnie. Doszło do tego, że w jednej z galerii wykopał pan studnię.
– To było w 1994 roku. W Galerii Biblioteki w Legionowie przygotowałem instalację „Haiku-woda”. Za zgodą Stefana Szydłowskiego, kuratora wystawy wycięliśmy podłogę i dokopaliśmy się do wody gruntowej. Jedenaście cembrowin. To było szaleństwo.
• Dokopał się pan wody?
– Tak, znaleźliśmy wodę, można było ją czerpać i pić. Wernisaż się odbył, wybuchła afera, dyrektor stracił pracę.
• Ile lat ćwiczył pan jogę?
– Trzydzieści lat. Aż do momentu, gdy uszkodziłem sobie kręgi szyjne i już nie mogłem stać na głowie. Teraz moją jogą jest malowanie.
• Co daje joga?
– Sprawność ciała i wewnętrzny spokój. Ćwiczenia nie muszą być intensywne, powolne ruchy dobrze wpływają na człowieka.
• Zielona herbata?
– Także uspokaja. Parzenie herbaty, picie herbaty, zmywanie naczyń może być medytacją. Cisza jest medytacją, umożliwia skupienie na tu i teraz.
• Na wystawie w Kazimierzu układa pan małe kamyczki. Kamyczki pojawiają się na obrazach. Długo szuka pan dla nich miejsce. Czy mają związek z ogrodami zen?
– Tak. Celem ogrodu zen jest osiągnięcie przez człowieka wewnętrznego spokoju i jasnego widzenia.
• Czy medytacja, skupienie na oddechu, cisza pozwalają uwolnić się od lęku?
– Nie jestem takim mistrzem zen, żeby na to pytanie odpowiedzieć. Wiem, że uważny oddech pozwala uzyskać spokój.
• Do Kazimierza przyjechał pan z żoną. Jak ma na imię?
– Naoko.
• Co to jest miłość?
– Miłość to miłość. Miłość znaczy bliżej spokoju.
• Mówi się, że w życiu ważne jest zdrowie, praca, pasja, pieniądze, rodzina, miłość. Co jest najważniejsze?
– Wszystko, co pan wymienił, jest ważne.
• Michał Urbaniak, znakomity polski muzyk mówi, że życie jest jak jazda tramwajem po zakręcie. Jak masz się czego trzymać, nie wylecisz z zakrętu. Czego pan się w życiu trzyma?
– Zasady, że trzeba dobrze i pewnie stać na ziemi.
• Plany?
– Żyć pełnią życia w ostatnich latach mojego życia.
• Marzenia?
– Jak wyżej. Żyć w harmonii z rodziną. W przyjaźni z kolegami. Żyć w spokoju.
• Harmonia jest ważna?
– Bardzo ważna. Ciężko ją osiągnąć. Ale dążenie do harmonii jest piękne.
• Opowiada pan, że wiele lat temu siedział pan w kawiarni i poczuł się staro?
– Nagle poczułem, że jestem starcem. W głowie pojawił mi się obraz delikatnej bibuły z dziurą pośrodku. Jako symbol starości.
• Ile ma pan lat teraz?
– Osiemdziesiąt siedem. Dobrze się czuję. Nic mnie nie boli. Chce mi się żyć.
• Wielkanoc spędzi pan po polsku?
– Tak, moja pierwsza żona była Polką, święta będą polsko-japońskie. Ale tradycyjnie, jak w Polsce podzielimy się jajkiem.
Koji Kamoji
Urodził się w 1935 w Tokio. Studia odbył w Musashino Art University w Tokio. W 1959 roku przyjechał do Polski. Tu, w 1965 roku ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie, w pracowni Artura Nachta-Samborskiego. Mieszka w Warszawie. Od 1967 roku związany był z galerią Foksal. Jest laureatem wielu nagród m.in.: Nagrody Krytyki im. Cypriana Kamila Norwida (1975), Nagrody im. Jana Cybisa (2015) oraz Nagrody im. Katarzyny Kobro za rok 2020.
Jego prace były prezentowane na kilkudziesięciu wystawach indywidualnych, m.in. w Galerii Foksal w Warszawie, Muzeum Sztuki w Łodzi (1990, 2004), Centrum Sztuki Współczesnej, Zamek Ujazdowski (199, 2003), Kunstmuseum Kloster Unser Lieben Frauen w Magdeburgu (2003, 2013), Anhaltische Gemäldegalerie w Dessau (2004) oraz na wystawie retrospektywnej w Zachęcie-Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie (2018) oraz Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie.