Szok. To była pierwsza reakcja, gdy rakiety znad Ukrainy we wtorek w Przewodowie zabiły dwóch mężczyzn pracujących w suszarni zbóż. W maleńkiej, popegeerowskiej wioseczce, w linii prostej oddalonej od granicy o kilka kilometrów, zaroiło się od służb mundurowych, śledczych i dziennikarzy. A nazajutrz wśród mieszkańców okolic zero paniki. Wielkie współczucie dla rodzin, ale też... powrót do normalności. Bo tam ludzie żyją z wojną od wielu miesięcy.
Gruchnęło we wtorek późnym popołudniem. Najpierw pojawiły się informacje o „eksplozji w suszarni w Przewodowie”, później o „wybuchu gazu” i w efekcie, śmierci dwóch obywateli Polski, wreszcie niepotwierdzone spekulacje o tym, że zdarzenia z przygranicznegj wsi mogą mieć związek ze zmasowanym, najsilniejszym od początku wojny, atakiem rakietowym Rosjan na ukraińskie miasta, m.in. Kijów, Lwów i Czerwonograd.
A zaraz potem już oficjalne doniesienia o tym, że premier Morawiecki zwołał w trybie pilnym Komitet Rady Ministrów do spraw Bezpieczeństwa Narodowego i Spraw Obronnych, a członkowie BBN spotkali się na nadzwyczajnym posiedzeniu. Było oczekiwanie na stanowisko prezydenta USA i decyzję NATO.
Zginęli polscy cywile.
Mieli 60 i 62 lata, żony, każdy dwóch synów. Jeden był traktorzystą, drugi kierownikiem magazynu.
Na początku był chaos
Straż pożarna najpierw potwierdza informację o wybuchu, potem nabiera wody w usta. – Nie udzielamy żadnych informacji. Prowadzimy działania – mówi st. kpt. Marcin Lebiedowicz, rzecznik Komendy Powiatowej PSP w Hrubieszowie. Odsyła do „innych służb”.
Jakich? Nie odpowiada. Prokuratura w Hrubieszowie nic nie wie, na miejscu jest wiceszef okręgowej. Policja nie udziela żadnych informacji.
Jedziemy do Przewodowa. Jest komunikat, że udaje się tam wojewoda lubelski. Kilkanaście minut po godz. 19, miejscowość Karp, gmina Sitno, droga krajowa nr 74 „na Hrubieszów”.
– Zaczęło się jakieś dwie godziny temu i tak z godzinę bez przerwy jechały różne wozy, większe, mniejsze, pancerne, na sygnałach i bez, policyjne i wojskowe – opowiada wyraźnie poruszona pracownica stacji paliw. I pyta: – Co to teraz będzie?
– Zakończyliśmy posiedzenie powiatowego sztabu kryzysowego, jadę na miejsce zdarzenia. Najszczersze wyrazy współczucia dla bliskich tych osób, które zginęły – mówi podczas rozmowy w naszej drodze do Przewodowa Aneta Karpiuk, starosta hrubieszowski.
A na miejscu, w wiosce położonej „na końcu świata” jest... ciemno. Ze wzgórza tuż przed miejscowością widać tylko jasno oświetlony teren, zarys jakichś pojazdów, niewyraźne sylwetki. To pewnie tam.
Jedziemy. Ale niezbyt daleko. Jest blokada. Pełno policyjnych radiowozów i mundurowych, którzy blokują jedyną drogę dojazdową do suszarni, w której spadły rakiety. Nie ma też możliwości dojścia nawet pieszo do domów i bloków znajdujących się w najbliższym sąsiedztwie miejsca zdarzenia. O relacje świadków eksplozji trudno. Ale się udaje. Wszyscy mówią, że był potężny huk.
Opowiadają o tym nawet mieszkańcy położonych jakieś 30 kilometrów dalej Tyszowiec. Gapie zjeżdżają do Przewodowa również z Mircza, Telatyna, a nawet Grabowca pod Zamościem. Żeby coś zobaczyć i czegoś się dowiedzieć. Ani nic nie widać, ani nikt nie udziela żadnych informacji.
Chyba się przyzwyczaiłam
– Nic więcej nie wiem, niż to, że był wybuch i że zginął mąż mojej koleżanki. Bardzo jej współczuję – mówi kobieta napotkana przy miejscowej szkole. Czy teraz bardziej boi się o siebie i najbliższych? – Bardzo się bałam, jak wojna wybuchła. Teraz, to jakoś tak tego już nie czuję. Chyba się przyzwyczaiłam.
We wtorkową noc wyjeżdżaliśmy z Przewodowa przed godz. 23. Za nami, w kompletnych ciemnościach i mgle zostały szpalery policji pilnującej, by nikt nie zbliżył się do miejsca eksplozji i mnóstwo dziennikarzy, ekip telewizyjnych i radiowych, z Polski i ze świata.
Wracamy w to samo miejsce w środę rano.
Sytuacja w Przewodowie różni się tylko tym, że... jest jasno, choć bardzo pada. Wciąż nie ma możliwości zbliżenia się do miejsca zdarzenia, uzyskania jakichkolwiek informacji. Poza policjantami zabezpieczającymi dojazd do suszarni daje się tylko zaobserwować innych, którzy chodzą po pobliskich polach, jakby czegoś szukali. Czego? Nikt na to pytanie odpowiada. Mężczyźni napotkani na drodze przypuszczają, że pewnie jakichś odłamków z rakiet, które spadły.
Po drugiej stronie
Żeby dojść do sklepu w Przewodowie trzeba policjantowi pokazać dowód osobisty, podać adres zamieszkania. Wszystko spisuje w notatniku. – Wiem co się stało, ale do pracy przyjechałam. Nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Ludzie robią identyczne zakupy jak robili, chleb, coś do kanapek, tyle że radiowozów więcej – kwituje ekspedientka.
To samo zresztą mówią sprzedawczynie w dużym markecie w Tyszowcach. – Proszę pani, to się dopiero zacznie. Ja to wszystko wiem od jasnowidza na YouTubie. Od dwóch lat go oglądam. Półtora roku temu dlatego wróciłam do Polski z Holandii. Jak się ma coś dziać, to wolę być z rodziną – tłumaczy pracownica tyszowieckich delikatesów, stojąc na drabince i ustawiając jedna obok drugiej musztardy.
– A to mało rakiet spadało po drugiej stronie granicy? Myśmy już przywykli. No ludzi szkoda, co zginęli, ale co można zrobić? – tak sytuację ocenia jeden z kilku mężczyzn, którzy jak co dzień przyszli do sklepu.
Na pierwszej linii frontu
Wójt Grzegorz Drewnik po tragedii w Przewodowie wprowadził w gminie czterodniową żałobę, obowiązuje do soboty. Samorządowiec przyznaje, że jest symboliczna, bo żadnych imprez i tak nie planowano, więc niczego nie trzeba było odwoływać. Ze zrozumieniem przyjmuje spokój mieszkańców.
– Po wybuchu wojny byliśmy na pierwszej linii frontu. Kryzys uchodźczy nas wszystkich mocno doświadczył. Ludzie stwardnieli. Może dlatego takie rzeczy nie robią już na nich wrażenia. Co gorszego może się stać? – pyta retorycznie.
Pan Augustyn, ochroniarz w markecie oddalonym o 3 kilometry od przejścia granicznego jest takiego samego zdania: – Jak wojna wybuchła, to się działo! Wtedy była tragedia. Jechali, szli, dostawali jedzenie, spanie. A Polacy u nas wszystko kupowali, miejsc na parkingu nie było. Teraz jest spokojniutko – mówi mężczyzna.
Jego zdaniem, Polacy z przygranicznych miejscowości po prostu żyją ze świadomością wojny na co dzień. Dlatego sytuacja z Przewodowa w ich życiu nic nie zmieniła.
– U nas takie rakiety to latają każdego dnia, ciągle je mamy nad głowami. Człowiek musi z tym żyć. Nie ma wyjścia – to opinia Olega i Michaiła z Kijowa.
W środę, dzień po tragedii w Przewodowie przez Dołhobyczów wieźli do siebie busa z darami humanitarnymi, a na drugim samochodzie z lawetą dwa osobowe auta. Stali dobę w długiej kolejce, aby granicę przekroczyć. Na kierunku wjazdowym do Polski tak długiej kolejki oczekujących nie było.