Wczoraj byliśmy w Daewoo.
Z lakierni zeszło właśnie ostatnie nadwozie, z ostatniej partii zamówionych lublinów. Na montażu składano jeszcze samochody dla straży pożarnej. Czy to koniec? - Nie wierzymy, że zakład upadnie - mówią pracownicy. Przecież wiara góry przenosi...
- Nie mamy się czego wstydzić. Od marca mamy normę ISO. Jakość pracy naszych ludzi nie odbiega od średniej europejskiej. Mało tego, część pracowników, która od nas odeszła, reorganizuje i ulepsza inne zakłady w Polsce. To też o czymś świadczy - mówi Jacek Marc, kierownik działu montażu.
Tylko jak długo można ulepszać ulepszony produkt? Projekt nowego samochodu dostawczego LD-100, który mógłby być konkurencyjny wobec zachodnich wyrobów, czeka na wdrożenie do produkcji. Ale na uruchomienie produkcji potrzeba roku i ponad stu milionów dolarów. Potrzebny jest inwestor. Czy znajdzie się ktoś, kto będzie chciał inwestować w zadłużony zakład?
Zgrzytnęło w ubiegłym roku
Silnik do Lublina idzie z Andrychowa, skrzynia i wał z Tczewa, deska rozdzielcza z Elbląga, blachy z Kielc, opony z Dębicy. Zgrzytnęło w ubiegłym roku, kiedy wystąpiły problemy z rytmicznością dostaw.
- Wtedy wiedziałem, że coś się wali. Pomyślałem, szkoda tej fabryki, bo jest rzeczywiście dobra. Ale najbardziej szkoda tych ludzi, bo to są fachowcy - dodaje Jacek Marc.
Jeśli zakład nie przetrwa, być może mój rozmówca znajdzie pracę poza Lublinem. Jest młody, wykształcony. Gorzej ze starymi pracownikami, którzy pracują tu po trzydzieści lat.