Pod Lubyczą Królewską jest trochę jak w górach, bo słychać dzwonki owiec. Owce nie dość, że kameruńskie, to jeszcze pracują w służbie nauki. Od kilku miesięcy dbają o ochronę muraw kserotermicznych, wyjadając inwazyjne gatunki roślin
Pięć lat temu mieszkaniec miejscowości Żurawce (gmina Lubycza Królewska) kupił trzy owce. Jeździł po nie aż pod Sanok, bo to specjalna odmiana kameruńska. Dziś stado to 27 sztuk, najmłodsze ma trzy tygodnie. Od lipca owce regularnie podróżują na specjalnej przyczepie i są wypasane w miejscach wskazanych przez przyrodników.
- Bardzo jestem zaskoczony, że są takie inteligentne. Już same przychodzą i czekają na wyjazd. Chyba traktują przyczepę jak drugi dom. Jak tylko gdzieś nas ludzie zobaczą i usłyszą dzwonki, zaraz przychodzą. Bym mógł sprzedać całe stado, takie jest zainteresowanie – mówi Jan Makochon, właściciel owiec.
- Tak chronimy murawy kserotermiczne. To występujące już coraz rzadziej obszary porośnięte ciepłolubnymi roślinami. One pojawiły się na terenie dzisiejszej Lubelszczyzny wcześniej niż osadnictwo człowieka. Mówimy o czasach gdy cofał się lądolód, który naniósł nasiona egzotycznych roślin z terenów dzisiejszej Turcji, rejonów Morza Czarnego, Morza Śródziemnego. Tylko specjaliści wiedzą, że piwonie, sasanki, irysy, storczyki, tulipany, szafirki, które znamy, pochodzą od roślin muraw kserotermicznych. One występują niemal na całym świecie i wszędzie wymagają ochrony – mówi Piotr Chmielewski z Zamojskiego Towarzystwa Przyrodniczego, który między innymi bada zanikające murawy i zajmuje się ich ochroną.
Oprócz działalności człowieka wrogami muraw jest bardziej inwazyjna roślinność która je zarasta. Od rodzimych traw, przez krzewy, po roślinność leśną. Przyrodnicy zajmujący się ochroną muraw wykaszają to, co potrafi zdominować i zniszczyć te kserotermiczne. Ale najlepiej w tej roli sprawdzają się zwierzęta. Dlatego członkowie ZTP realizują pilotażowy projekt, którego celem jest ochrona muraw z wykorzystaniem owiec kameruńskich.
- Zobaczyłem je w Niemczech, hodowca bardzo zachwalał. Mamy pastwisko, więc oprócz trzech koni, kotów i królików postanowiłem hodować takie owce. One nie wymagają strzyżenia, bo nie mają włosów wełnistych, swoje zimowe po prostu gubią. Można powiedzieć, że linieją jak koty. Bardzo lubią owies, mamy dla nich sianko, kupuję odpady z grochu. Ciekawy byłem czy te wypasy na murawach, na które mnie namawiali przyrodnicy w ogóle się udadzą. Nie ma żadnego problemu – opowiada właściciel stada, który musi dzielić swoje życie zawodowe z naukowym wypasaniem swoich owiec.
- To nie jest nasz pomysł. Dziesięć lat temu uczestniczyliśmy w bardzo dużym ogólnopolskim przedsięwzięciu organizowanym przez Klub Przyrodników ze Świebodzina. Projekt trwał trzy cztery lata, kończyła go organizowana u nas duża międzynarodowa konferencja naukowa. W czasie jego realizacji, do wypasu na murawach kserotermicznych były wykorzystywane rodzime owce i krowy szkockiej rasy wyżynnej – tłumaczy Piotr Chmielewski.
Zwierzęta, oprócz tego, że działają lepiej niż kosiarki, bo po nich nie zostają rośliny, które trzeba grabić i usuwać, to jeszcze na sierści roznoszą nasiona i przyczyniają się do rozwoju muraw.
- To kierownik naszego pilotażu, Krzysztof Monastyrski zaprosił do współpracy hodowcę owiec kameruńskich. One różnią się od ras rodzimych ale jak się okazało, świetnie nadają do tego by je wypasać na chronionych murawach. Zwierzęta instynktownie omijają rośliny kserotermiczne, które na ogół są kolczaste i gruboskórne, bo muszą ograniczać parowanie wody – dodaje przyrodnik z Tomaszowa Lubelskiego.
Teraz owce czekają na lepszą pogodę, drogi są tak błotniste, że nie da sie dojechać na miejsce wypasu.