Po kilku dniach przerwy Ola Lebedenko przesłała nam kolejną część swego pamiętnika. Co słychać u uchodźczyni, która uciekła ze Lwowa, przejechała przez Hrubieszów, Lublin oraz Wrocław i zamieszkała w pensjonacie Stara Morawa?
Moje nowe pozdrowienie dla świata brzmi: „Pokój wam, jestem z Ukrainy”. W tym zdaniu jest tyle miłości do świata i tyle cierpienia. To zdanie głęboko zrozumie każdy Ukrainiec, który po prostu chciał żyć w spokoju, który po prostu nie chciał z nikim walczyć, chciał wychowywać dzieci, chodzić do pracy, spędzać czas z rodziną, wieczorami głaskać ukochanego kota, spacerować z psem, robić plany na przyszłość i mieć marzenia. Po prostu żyć...
To zdanie zrozumie też każdy, kto nie jest Ukraińcem, ale zna naszą sytuację i pragnie spokojnego nieba nad głową. Bo nikt nie wie, który kraj może być następny, świat ogarnia panika i strach...
Mieszkając teraz z moją rodziną w pensjonacie "Stara Morawa. Zew natury”, codziennie widzę nowe historie ludzi, którzy są z Ukrainy i rozumieją zdanie, którym ich pozdrawiam.
Kilka dni temu przybyli uchodźcy wysłani do nas przez Olę Diakowicz. Są z Irpienia. Spotykam się z nimi i pomagam się osiedlić. To rodzina z trójką dzieci. Najmłodsze ma 6 miesięcy. Dzieci nie mają ubrań odpowiednich do tej pory roku i pogody. Nie mają nawet ciepłych spodni, a w w górach temperatura jest minusowa. Wybiegli z domu w tym, co mieli na sobie. Wzięli małą torebkę, pół paczki pieluszek i pudełko ugotowanego makaronu. To wszystko, co miała ze sobą ta pięcioosobowa rodzina. Zapytałam ich: „Nie mieliście czasu zabrać ze sobą niczego z domu?” Odpowiedź brzmi: „Nie, nie mamy już domu...”.
Serce jest rozdarte na strzępy. Oni nie mają w przyszłości dokąd wrócić. Ola Adamowicz znajduje dla nich pomoc w Niemczech, gdzie muszą spotykać się z ludźmi, aby pomóc w znalezieniu mieszkania. Ludmiła Bogach-Radomska daje im pieniądze na drogę. Ja szukam produktów z naszego magazynu. I wysyłamy ich w nieznanym im kierunku. Czy ich dzieci marzyły o takim dzieciństwie?
Późnym wieczorem dzwoni telefon od kolejnej rodziny: „Zgubiliśmy się w lesie, widzimy tylko góry i drzewa! Gdzie jesteśmy? Jak znajdziemy twój pensjonat? Nie mamy nawigacji!”. To kolejni uchodźcy, którzy jadą do nas, aby przenocować i następnego dnia wyjechać do Niemiec. Pomaga im Ola Adamowicz. Gdzie oni są? Jak ich znaleźć, gdy tracimy łączność telefoniczną? Jest już prawie noc. Wsiadamy z Ludmiłą do samochodu i szukamy ich. Jedziemy prawie godzinę, aż w górach znajdujemy samochód z zapalonymi światłami i pełnymi strachu ludźmi.
Kiedy ich znalazłyśmy, były rodzinne uściski, a oczy gorące od łez. To osoby z wadami słuchu, są z nimi dzieci. Osiedliłyśmy ich, dawałyśmy jedzenie i udzieliłyśmy wsparcia psychologicznego. A rano zostali wysłani do nowego domu w Niemczech.
Rano dzwoni Ola Adamowicz i mówi, że jest u niej starsza pani, która sama przyjechała z Ukrainy. To kobieta, która urodziła się w 1945 roku. Jest lekka jak słońce i lekka jak piórko. Nie rozumie, gdzie jest i co się wokół niej dzieje, nie rozumie polityki, nie wie, dlaczego wybuchła wojna, po prostu chce żyć. Ola Adamowicz szuka dla niej mieszkania. Znajduje wiele opcji, ale babcia boi się gdzieś iść, chce być razem z Ukraińcami, chociaż w domu w Oli jest 120 osób na jedną noc. A życie tam przez długi czas nie jest realne. Kiedy babci zaproponowali Rotterdam, zgodziła się i powiedziała wszystkim, że idzie nad morze odpocząć... Nie wiedziała, w jakim miejscu na mapie świata się znajduje, ale wiedziała, że są ludzie, którzy się nią zaopiekują. Przed nią też niepewność...
Ola Adamowicz i jej zespół wykonują niesamowicie ciężką pracę, która jest prawdopodobnie niemożliwa do opanowania przez zwykłych ludzi. Ci ludzie o silnych umysłach i z niesamowitą miłością do ludzi pomagają przetrwać w tym trudnym czasie.
Jest późny wieczór... Już po północy... Idę spać... To tak jakbym żyła, ale brakuje mi powietrza do oddychania, chociaż góry dają czyste powietrze, a Polska daje mi spokojne niebo nad głową...
Ciąg dalszy nastąpi.