Rozmowa z dr. Krzysztofem Prendeckim, socjologiem z Politechniki Rzeszowskiej na temat zarobkowej emigracji Polaków.
- W zamożniejszych państwach łatwiej przetrwać ciężkie czasy. Bezrobocie jest tam znacznie mniejsze i nie ma aż takich problemów ze zmianą pracy jak u nas. Wracając do Polski nie zawsze łatwo się przestawić, czasem nie ma do czego wracać, a koszty życia są horrendalne.
Nieraz wracający przeżywają szok, gdy porównają zarobki. Tyranie przy zmywaku przynosiło większe dochody niż w kraju praca po studiach. Dlatego nie dziwią wyniki badań, że tylko co dziesiąty chce wracać.
- Wyjeżdżają głównie młodzi, lepiej wykształceni, którzy pewnie bez problemu znaleźliby pracę w Polsce. Tracimy najwartościowsze osoby. Co to oznacza dla kraju?
- Nie dziwię się młodym ludziom. W końcu jednym z argumentów w głosowaniu za wejściem Polski do Unii Europejskiej była możliwość legalnej pracy na Zachodzie.
Dlaczego teraz nie mieliby skorzystać z okazji? Kluczowym problemem jest to, że nie odprowadzają składek ubezpieczeniowych do ledwie zipiejącego już ZUS. Niż demograficzny plus emigracja zarobkowa będą skutkowały głodową emeryturą.
- Zarobkowa emigracja w dużym stopniu zmniejsza bezrobocie w Polsce. Ale czy w dłuższej perspektywie jest to również korzystne zjawisko?
- Emigranci przesyłają pieniądze. Ciężko oszacować ile, bo często przywożone są w kieszeniach lub walizkach. Trzeba je liczyć w dziesiątkach miliardów złotych.
Powracający do kraju, pomimo wielu biurokratycznych kłód, próbują uruchomić własną działalność gospodarczą,. Jednak nie zapominajmy o przekleństwach związanych z migracjami. Rozbitych rodzinach, eurosierotach. Pamiętajmy, że pieniądze to nie wszystko.