Ponad 40 osób, wraz z burmistrzem Nałęczowa stawiło się na dworcu PKP, aby spotkać się z komisją
- Wysłałem do kolei pismo w sprawie przejścia. Dostałem odpowiedź z zaproszeniem na spotkanie, więc jestem - mówił mieszkańcom Andrzej Ćwiek, burmistrz Nałęczowa.
Wczoraj dworcowa poczekalnia zapełniła się mieszkańcami okolicznych wsi, których codzienne ścieżki krzyżują się z nałęczowskimi torami. - To dla nas prawdziwa partyzantka. W końcu to najkrótsza droga na PKS, do ośrodka zdrowia, szkoły, apteki, pracy czy urzędu - argumentował Jan Galiński. W podobnym tonie wypowiadali się mieszkańcy, którzy liczyli, że ich wieloletnie starania w końcu przyniosą skutek. Szybko się rozczarowali.
Okazało się bowiem, że spotkanie zwołała sekcja kolei, która nie posiada żadnych uprawnień do decydowania o tego typu inwestycjach. Do prowadzenia rozmów lubelska dyrekcja PKP wyznaczyła naczelnika wydziału eksploatacji Zygmunta Grzechulskiego, który dość szybko rozwiał nadzieje mieszkańców.
- Przysłano mnie, żeby się z państwem spotkać i rozpoznać możliwość budowy poziomego przejścia lub kładki. Pierwsza opcja odpada, bo pociągi, które się tutaj nie zatrzymują musiałyby wytracać prędkość - poinformował delegat. Z kolei kładka mogłaby kolidować z planami przebudowy linii Warszawa-Dorohusk. - A to wiąże się z koniecznością przebudowy całej stacji, ale dokładnej dokumentacji jeszcze nie ma - mówił naczelnik Zygmunt Grzechulski.
- Czy nie można kładki zbudować już teraz? - pytali zdenerwowani mieszkańcy. - W zasadzie można, ale trzeba skompletować dokumentację - szczera odpowiedź naczelnika Grzechulskiego wzbudziła salwę śmiechu.
- Myślałem, że zaczynamy poważną rozmowę, ale tylko marnujemy czas. To śmieszne. Nie usłyszeliśmy niczego. Spotkam się z dyrektorem lubelskiej kolei i poproszę o konkretną odpowiedź, a państwu obiecuję, że będę trzymał rękę na pulsie - oświadczył zebranym burmistrz Ćwiek.
Przepychanki i starania o bezpieczne przejście trwają od dwóch dekad. - Wygląda na to, że nadal będziemy narażać nasze życie i zdrowie. Kolej zwyczajnie nas ignoruje. Teraz przysłali do nas człowieka po to, by zyskać na czasie - mówił Jacek Michalewski, rozżalony mieszkaniec Drzewc.