Za Nałęczowem Bronice Kolonia znikły w jesiennej mgle. Ledwo widać po lewej i prawej stronie drogi osowiałe krzewy, drzewa o mokrych liściach i pola znów zaorane. Dom Marty Miśniakiewicz stoi na wzgórzu, schowany pod starymi drzewami orzecha. To tu mieści się Pracownia Strojów Regionalnych i Ludowych
- Jak to się zaczęło? Zawsze lubiłam robić na drutach, haftować. Kiedyś na prezent rodzinie z USA uszyłam stroje ludowe. I wujek wtedy powiedział - "Dlaczego się tym nie zajmiesz?”. To był jego pomysł, a nie mój - wspomina młoda ładna blondynka Marta Miśniakiewicz. - Ja z wykształcenia jestem inżynierem - dodaje jeszcze i mówi, że wbrew pozorom ten zawód jest teraz pomocny.
- Studia nauczyły mnie precyzji, umiejętności obliczania proporcji, operowania narzędziami. Moim materiałem są nie tylko najdelikatniejsze koronki, ale także np. drut.
Część pudeł w pracowni zajmują lalki prezentujące obrzędy ludowe - "Kolędę”, "Dożynki”, "Śmigus dyngus”, ale na miejscu jest tego niewiele. Większość eksponatów jest właśnie prezentowana na wystawie w Nýiracsád na Węgrzech.
Dokumentowanie
W obszernej pracowni wszystko ma swoje miejsce. Na stosie tekturowych pudełek napisy - "chustki lalek”, "złoto”, "gorsety”, "cekiny”, "wzory haftów”. Piętrzą się pojemniczki z koralikami, złocistymi cekinami, srebrnymi dodatkami, spinkami i tym, co tak pięknie zdobi, lśni, czaruje w świetle scenicznych reflektorów.
- Bodaj najwięcej czasu zajmuje opracowanie. Strój ludowy to nie moda, która zmienia się z sezonu na sezon. Tu trzeba dokładności i wiedzy.
Jeździ po muzeach, szuka w zbiorach etnograficznych, fotografuje, tworzy dokumentację. Później mozolnie liczy nitki, kalkuje wzór haftu, zmaga się z przeszłością XVII-wiecznego kontusza, albo stroju, który udało się odkupić od starej babci na wsi.
- Tkaniny, których kiedyś używano, są niespotykanej urody, jakości i trwałości - dodaje wspominając eksponaty z muzeum w Krakowie.
Dodatki z importu
- To na scenie musi wyglądać - wyjaśnia. - Na przykład w ludowej tradycji fiolet jest kolorem żałobnym, a w wielu strojach dziś jest stosowany, bo na scenie dobrze się prezentuje. Dawniej portki góralskie robiono z tkaniny grubości pół centymetra i noszono na gołe ciało. Teraz nie.
Przyjeżdżają tu do Bronic choreografowie i kierownicy wielu zespołów, uzgadniają najdrobniejsze szczegóły. Ale niektórzy mają zaufanie do firmy i po prostu przysyłają zamówienie.
- W Lubelskiem dominuje układ pasków poziomy, a w łowickim pionowy. Kiedyś robiło się ubranie z tego, czym gospodarstwo dysponowało - z wełny owczej, lnu. O ile podstawowy surowiec był rodzimy, to dodatki kupowano na jarmarkach, u wędrownych kupców, a więc chustki, koraliki, wstążki były z "importu”. Podobnie jak dziś.
Kwestia gustu
Strój lubelski jest barwny, bogaty. Ten z Powiśla, a więc m.in. z rejonu Puław, składa się ze spódnicy ciemnej w poziome pasy i takiegoż gorsetu, z fartucha, koszuli z haftem płaskim czerwonym i niebieskim. Ilość naszytych wstążek na spódnicy zależała od zamożności właścicielki. Jak miała parę groszy dokupowała je na jarmarku i doszywała. Mężczyźni ubierali się w czarne lub granatowe portki i kamizelę na białą koszulę.
- Wygląd stroju zależał od fantazji i poczucia piękna tego, kto go szył i nosił - mówi. - Czy wpływ na to miały "pola malowane” i "kalina czerwona”? Wątpię. Raczej umiejętność wykonania i gust. W muzeach oglądam ubiory niezwykłej urody i precyzji wykonania i takie, które zostały uszyte bardzo nieudolnie.
Powrót do przeszłości
Uszycie wymaga czasu, wiedzy i cierpliwości.
- 5 krzyżyków mieści się na centymetrze kwadratowym lnianej koszuli. 200 krzyżyków można wyhaftować w ciągu godziny. Ile trwa wykonanie całego stroju? Może tydzień? Często używamy materiałów gotowych. Na przykład do stroju miejskiego żywieckiego kupuje się stilonowy tiul. Kiedyś był haftowany, bawełniany. Ten stilonowy nie da się wygotować, nakrochmalić.
Zainteresowanie strojem narodowym, regionalnym jest coraz większe. Zamawiają go indywidualne osoby - np. do zajazdów, firm, ale też Polacy mieszkający za granicą.
- Niemcy, Norwegowie często noszą stroje regionalne i dumni są z tego. Cieszę się, że u nas też taki trend się rodzi. I że zamówień jest coraz więcej. Bo to oznacza, że chętniej podkreślamy swoją odrębność kulturową, oraz że moja firma ma coraz lepsze widoki na przyszłość.