Prowadzącą program znałem z ekranu. Wiedziałem, że jest "uszczypliwa” i lubi docinać tak, że aż w pięty idzie. Wiedziałem, że jeżeli skupię się na tych jej powiedzonkach, to nie będę logicznie odpowiadał na pytania i mój udział w grze szybko się skończy.
Nie polubiłem jej, ale zacząłem się do niej przyzwyczajać. Tylko w ten sposób mogłem wygrać
- Od dziecka, razem z siostrą i rodzicami, braliśmy udział w konkursach radiowych i rozwiązywaliśmy wspólnie krzyżówki. Mieliśmy z tego mnóstwo satysfakcji i oczywiście nagrody rzeczowe i pieniężne. Pamiętam, jak wygraliśmy wieżę stereo. Jeśli chodzi o telewizję, to w 1999 roku zgłosiłem się do "Jednego z dziesięciu”. Niestety, odpadłem w drugiej rundzie.
• Porażka cię nie zniechęciła....
- Nie. Następną grą był "Vabank”, ale tam też mi się nie udało. Postanowiłem spróbować swoich sił w "Wielkiej grze”. Tam miałem więcej szczęścia, bo przeszedłem pierwszy etap. Trafiłem na swoją dziedzinę - "Ssaki kopytne świata”. Szczęście jednak nie trwało długo, odpadłem w drugim etapie. Ale i tak byłem z siebie dumny. W tej dziedzinie jestem chyba piątą osobą w Polsce, która doszła tak wysoko.
• A jak trafiłeś do TVN?
- Przypadkiem. Nie jestem zwolennikiem pisania sms-ów czy wydzwaniania pod 0-700, a tylko w ten sposób można się było zgłosić do programu. Dzięki czujności moich rodziców dowiedziałem się, że eliminacje odbędą się w Warszawie. Postanowiłem bliżej przyjrzeć się programowi, no i oczywiście prowadzącej.
• Trudne były eliminacje?
- Każdy musiał rozwiązać test - 30 pytań z wiedzy ogólnej. Rozwiązałem, ale chyba nie wierzyłem w swoje siły. Wróciłem do domu i czekałem na telefon. Już po czterech dniach zadzwonili do mnie z Krakowa mówiąc, że zostałem zakwalifikowany do programu. Nie ukrywam, że radość była ogromna.
• Z kim pojechałeś na nagranie?
- Z moim tatą i żoną Beatą.
• Bałeś się spotkania oko w oko z Kazimierą Szczuką?
- Kazimierę Szczukę znałem tylko z ekranu. Wiedziałem, że jest "uszczypliwa” i lubi docinać tak, że aż w pięty idzie. Czasami nawet za bardzo. Wiedziałem, że jeżeli skupię się na tych jej powiedzonkach, to nie będę logicznie odpowiadał na pytania i mój udział w grze szybko się skończy. Nie polubiłem jej, ale zacząłem się do niej przyzwyczajać. Tylko w ten sposób mogłem coś osiągnąć.
• Ciężko było?
- Ciężko. Siedem rund, a po każdej odpadał jeden gracz. Chwilami byłem zagrożony, ale szczęście mi dopisywało. Trzy razy byłem "najlepszym ogniwem”. Na 30 zadanych pytań popełniłem cztery błędy.
• To chyba pytania nie były zbyt trudne...
- Były różne. Tak naprawdę, to najtrudniejsze w całej tej grze jest to, by opanować stres. Mnie się udało. Doszedłem do rundy finałowej. Tam moją rywalką była kobieta: mądra, sympatyczna, a zarazem inteligentna. Jak się okazało byłem lepszy. Wygrałem.
• Będziesz jeszcze brał udział w teleturniejach?
- Marzę, by wygrać "Wielką grę”. Myślę że to marzenie kiedyś się spełni. Będę czekał na eliminacje i w wolnych chwilach poszerzał swoją wiedzę, bo wciąż mam jej za mało. Kupiłem już kolejne książki.