Przez kilka lat puławską przychodnię odwiedzał mężczyzna, który demolował ubikacje. Robił to z pobudek... ekonomicznych. Jego żona prowadziła płatny szalet, do którego tym sposobem mąż chciał sprowadzać klientów pobliskiego baru.
W przychodni specjalistycznej przy ul. Centralnej awarie ubikacji zdarzały się niemal co kilka dni. – I tak przez kilka lat. Choć pamiętam, że zanim zacząłem tu pracować, to mój poprzednik też miał takie same problemy – opowiada Józef Bartosik, konserwator w przychodni. Awarie zdarzały się najczęściej w poniedziałki, wtorki i piątki. Za każdym razem tajemniczy wandal przecinał lejek w spłuczkach. Kiedy ktoś pociągał za sznurek, cała woda zamiast do sedesu wypływała z rury na jego buty.
Pracownicy przychodni wpadli na pomysł, że będą zamykać wszystkie ubikacje, a klucz udostępniać w recepcji. To jednak nie zdało egzaminu, bo pewnego razu jeden z pacjentów... nie zdążył pobrać klucza. Ubikacje zostały znowu otwarte. I znowu ktoś zaczął je niszczyć. Oprócz każdorazowej wymiany lejka, trzeba było osuszać nie tylko toalety, ale i całe korytarze, które też były zalewane.
Dlatego pan Józef postanowił, że na własną rękę dopadnie drania. Kilka razy w godzinach, w których zazwyczaj pojawiał się intruz, zaczajał się na niego w korytarzach przychodni. – Jednak kiedy mnie widział, to rezygnował ze swoich akcji. Nie mogłem więc go złapać na gorącym uczynku – opowiada pan Józef.
Jednak wreszcie udało się zaskoczyć dywersanta. Konserwator natknął się na niego w drzwiach ubikacji, kiedy ten z niej akurat wychodził. – Zatrzymałem go i sprawdziłem spłuczkę. Okazało się, że znowu jest zepsuta – relacjonuje. Mężczyźnie udało się wyszarpnąć i uciec. Jednak to wystarczyło, by pracownicy przychodni rozpoznali w nim... męża kobiety, która prowadzi szalet miejski przy ul. Piłsudskiego.
Okazało się, że cała działalność dywersyjna mężczyzny miała zniechęcić klientów pobliskiego baru do korzystania z ubikacji w przychodni. Te są bezpłatne, a w szalecie znajdującym się po drugiej stronie ulicy trzeba już zapłacić 35 groszy.
Teraz mężczyzna odpowie za zniszczenie mienia. Pracownicy przychodni szacują swoje szkody aż na 20 tys. zł. Sprawę bada właśnie puławska policja, która została powiadomiona o całej sprawie.