Rozmowa z prof. dr hab. Jerzym Demetraki-Paleolog z Katedry Biologicznych Podstaw Produkcji Zwierzęcej Uniwersytetu Przyrodniczego we Lublinie.
• Jeden z hoteli dla dzikich owadów stanął za budynkiem rektoratu. To był pomysł uczelni?
- To pomysł Greenpeace. Poprosili nas o wsparcie tego projektu, a my bardzo chętnie na to przystaliśmy. Wcześniej robiliśmy kilka podobnych rzeczy, budowaliśmy małe uliki dla potrzeb doświadczeń. Ale takiego, w celu ochrony dzikich owadów, nigdy nie prowadziliśmy. Ten ul przyda nam się też jako obiekt dydaktyczny. W ramach trzech kierunków: ochrona środowiska, zootechnika i ogrodnictwo prowadzimy zajęcia poświęcone pszczołom. Teraz studenci będą mogli wyskoczyć na pięć minut z budynku i zobaczyć owady w akcji.
• Czyli to pierwszy ul dla dzikich owadów w naszym mieście?
- Z tego co wiem, to pierwszy oficjalny. Swego czasu propagowaliśmy ideę, by ludzie robili sobie małe uliki na działkach. Wiem, że kilka takich obiektów powstało, ale jakie są ich losy, to nie mam pojęcia. Cieszę się z tego ula, bo to zupełnie inna sytuacja jak coś jest ogólnodostępne, niż np. hodowla dla doświadczeń, którą likwiduje się po ustaniu finansowania projektu.
• Ten ul tutaj zostanie?
- Miejmy nadzieję, że jacyś wandale go nie zniszczą. To moja jedyna obawa. Może nie powinniśmy oficjalnie mówić, że one nie żądlą? Może by to odstraszało?
• A nie żądlą?
- Nie, nie mają żądeł. Dlatego nadają się na działki czy na np. balkon. To pszczoły samotne, które nie żyją w rojach. W Polsce mamy ponad 450 gatunków. W większości nie wykształciły żądeł, które mogą przebić skórę człowieka.
• Po co nam ule w miastach?
- Tego na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale miasta stają się ostoją dla owadów. Piękna sielska wieś to dziś fikcja. Wysoko uprzemysłowione rolnictwo ma dużo bardziej degradujący wpływ na środowisko niż czarne kominy, które są symbolem przemysłu. Wystarczy pojechać do Afryki czy Ameryki Południowej i zobaczyć kompletnie wyjałowione tereny, pola, które po paru latach bandyckiego użytkowania zamieniają się w pustynię.
U nas w Polsce, w miarę rozwoju rolnictwa, to właśnie tereny miejskie z ładnie utrzymaną roślinnością, stają się ostoją dla owadów. Wielu pszczelarzy przyzna, że więcej miodu zbiera z terenu Lublina, niż z okolic. W dodatku to bardziej różnorodny i niczym nie skażony produkt.
Na dziewiczej łące cały czas coś kwitnie. Podobnie jest w wielu dużych miastach. Na przykład w Londynie ogrodnicy tak sadzą rabaty, by cały czas kwitły.
• A u nas?
- Różnie to bywa. Myślę, że ta sztuka dopiero przed nami. Jedne gatunki latają w kwietniu, inne w maju, jeszcze inne w czerwcu. Fachowo nazywa się to ciągłością taśmy pokarmowej. Jak czegoś zabraknie to pewne gatunki pszczół mogą wypaść. I już nie wrócą. Wielu dyrektorów parków narodowych powie, że więcej roślin może zniknąć z tytułu braku zapylacza niż są w stanie zadeptać turyści.
Wolne pokoje
Na tyłach gmachu Rektoratu Uniwersytetu Przyrodniczego, w Ogrodzie Botanicznym UMCS, na ternie Rodzinnych Ośrodków Działkowych "Kalina” i oraz Zespołu Pałacowego UP na Felinie - w zeszłym tygodniu fundacja Greenpeace postawiła w Lublinie cztery hotele dla dziko żyjących owadów.
- Ul wykonany jest z drewna drzew liściastych, bo pszczoły nie lubią drewna zbyt żywicznego - tłumaczy Łukasz Supergan z Greenpeace. - Na dole jest bloczek z wypalonej gliny z otworami, w których owady mogą złożyć jaja. A w górnej części 20-centymetrowe kawałki trzciny, w których mogą się zagnieździć mniejsze pszczoły.
Pierwszy taki hotel pojawił się rok temu na Polu Mokotowskim w Warszawie jako zapowiedź akcji "Adoptuj pszczołę”. Od tego czasu w całej Polsce powstało około setki takich obiektów. - Głównie w parkach - mówi Ula Siemion z fundacji Greenpeace. - Wydaje nam się, że piękny park to taki z równo przyciętą trawą, gdzie nie ma żadnych suchych liści. Ale w ten sposób pozbawiamy owady wszystkich naturalnych schronień - tłumaczy.