Pink Floyd bez Rogera Watersa czy Perfect bez Zbigniewa Hołdysa są czymś dziwnym.
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować
Czymś, co trudno było sobie wyobrazić, zanim stało się faktem. Ale to nic przy zespołach, które wystąpią w te wakacje w Dolinie Charlotty koło Ustki.
Dolina Charlotty to kompleks rekreacyjny z leśnym amfiteatrem nad jeziorem zamełowskim. Liczy na klientów w wieku 40-60 lat. Aby umilić im wypoczynek, a także zwrócić uwagę na to miejsce kolejnych, potencjalnych gości, szefostwo organizuje Festiwal Legend Rocka.
Wśród mających na nim wystąpić artystów przeważają najdziwniejsze zespoły świata. Można je w równym stopniu traktować jako przywoływaczy wspomnień, jak i kabarety. Nazwy grup są oryginalne lub nieodparcie się z takimi kojarzące, choć w składach nieraz nie ma ani jednego muzyka, który należał do danej kapeli.
Repertuarowo zespoły ograniczają się do starych przebojów, tak, jakby czas zatrzymał się gdzieś w latach 60. czy 70. ubiegłego wieku. No i nie zważając na swój często bardzo zaawansowany wiek, występują w odlotowych kostiumach z czasów świetności grup.
The Glitter Band
The Glitter Band był jednym z najpopularniejszych zespołów glamrockowych. W nurcie tym równie ważną jak sama muzyka - energetyczna i bardzo skoczna - był charakterystyczny ekscentryczny wygląd. Tapirowane włosy, mocny makijaż, buty na koturnach - a wszystko kolorowe i błyszczące jak opakowanie indyjskich cukierków.
Tak też wyglądają dziś członkowie tej grupy. Ale w połączeniu z brzuszkami i zmarszczkami daje to komiczny efekt.
Zaletą The Glitter Band AD 2008 jest to, że gra w nim dwóch muzyków z oryginalnego składu: saksofoniści John Rossall i Harvey Ellison.
T. Rex
Lider The Glitter Band Mike Leander nie żyje od 1996 roku. Marc Bolan, frontman największej glamrockowej grupy T. Rex, zmarł jeszcze w czasie jej wielkiej popularności, w 1977 roku. I zespół odszedł do historii. Na 20 lat. Został reaktywowany na uroczystość z okazji rocznicy śmierci Bolana. Dokonali tego perkusjonista grupy Mickey Finn i perkusista Paul Fenton, który gościnnie wspierał zespół na koncertach i podczas sesji nagraniowych. Wskrzeszona kapela przyjęła nazwę Mickey Finn's T. Rex. Jej wokalistą został Rob Benson, wielki fan T.Rex, idealnie naśladujący śpiew Bolana. Kiedy w 2003 roku zmarł Finn, Fenton musiał zmienić nazwę zespołu. Wymyślił T. Rex (A Celebration of Marc and Mickey).
Animals and Friends
Choć zmienioną, to i tak nazwę na wyrost ma ostatnia wersja The Animals. Grupa działa pod szyldem Animals and Friends. Ale "animal” jest tu tylko jeden. I to pośledniejszy członek oryginalnego składu - perkusista John Steel. Jeszcze na początku obecnej dekady w Zwierzakach i Przyjaciołach grał klawiszowiec Dave Rowberry. Ale zmarł nagle w 2003 roku.
Mimo tak wątłej oryginalności kapela gra mnóstwo koncertów. Wykonuje wszystkie wielkie przeboje z lat swojej świetności, na czele z "House of the Rising Sun” i "Don't Let Me Be Misunderstood”. I jak zabawa się rozkręci, mało który z amatorów muzycznych wspomnień pamięta, że kiedyś te piosenki podobały im się głównie z powodu rewelacyjnego śpiewu Erika Burdona. Dziś woli on karierę solową i nowe wyzwania.
Electric Light Band
Z czym kojarzy się Wam nazwa Electric Light Band? Z Electric Light Orchestra? Tak właśnie chciał jej twórca Phil Bates. To wokalista, który w 1993 roku został zaangażowany do grupy Electric Light Orchestra Part Two, utworzonej przez byłych członków Electric Light Orchestra, porzuconych przez Jeffa Lynne'a. Lider zabrał im oryginalną nazwę, ale nie mógł zabronić posługiwania się szyldem do niej zbliżonym. Nie mógł też zablokować wykonywania napisanych przez siebie piosenek. Zresztą z takich wykonań ma tantiemy.
Bates odszedł z Electric Light Orchestra Part Two w 1998 roku. Ale zespół działał dalej. Ostatnio występuje jako The Orchestra. Tymczasem wokalista, który usiłował zastępować Lynne'a, postanowił odświeżyć swoją przygodę z jego przebojami.
Zmontował Electric Light Band, w którym jest jedynym artystą, który otarł się o protoplastów. Ten tribute band, bo takie określenie jest tu najstosowniejsze, prezentuje hity w rodzaju "Don't Bring Me Down”, "Telephone Line” i "Sweet Talking Woman” w surowych, bardziej rockowych, uboższych aranżacyjnie wersjach.
Ten Years After
Alvin Lee, okrzyknięty "najszybszym gitarzystą świata”, którego gra była główną atrakcją muzyki bluesrockowej grupy Ten Years After, dawno temu poświęcił się karierze solowej. Ale reszta zespołu specjalnie się tym nie przejęła. Kontynuuje działalność pod starym szyldem bez najważniejszego członka. Choć gra o wiele mniej zjawiskowo przeboje "I'm Going Home”, "Love Like a Man” i "I'd Love to Change the World”, chętnych do słuchania takich wykonań wciąż nie brakuje.
The Rubettes
Angielska popowa grupa The Rubettes już u swego zarania była czymś przedziwnym. Została założona przez duet kompozytorsko-producencki Wayne Blickerton-Tony Waddington, związany z firmą Polydor. Napisali oni kilka piosenek, a potem szukali zespołu, który zechciałby je nagrać. Kiedy znane kapele odmówiły, skrzyknęli do studia gromadę rozmaitych wolnych strzelców i zadali im wykonanie utworów. Kiedy nagrania były gotowe, Polydor uznał, że mają duży potencjał komercyjny i zdecydował o stworzeniu kapeli. Pierwszeństwo do wejścia w jej skład mieli uczestnicy sesji. Ale np. Paul Da Vinci, który zaśpiewał słynny falsetowy wokal w "Sugar Baby Love”, nie chciał być członkiem grupy. Utwór z jego wokalem został wydany na singlu, a wokalistą The Rubettes był już kto inny. Czyli Alan Williams.
Potem były dwa rywalizujące ze sobą składy - jeden prowadzony przez Williamsa, drugi przez klawiszowca Billa Hurda. Po dwóch procesach sądowych nazwę zachował ten pierwszy. Wciąż występuje, coraz bardziej oddalając się od oryginalnego brzmienia "Sugar Baby Love”. Ale publiczności to najwyraźniej nie przeszkadza. The Rubettes wciąż ma komplety na widowniach.