Wielka sterta starych ubrań zalega przy wjeździe do podlubelskich Bełżyc. Druga, jeszcze większa, leży w centrum miasta. Przedsiębiorcy się kłócą o pieniądze, a mieszkańcy obawiają się epidemii lub podpalenia
– Kto to widział, żeby tak po prostu wyrzucić tyle ubrań? – zastanawia kobieta, którą spotykamy przy ul. Lubelskiej w Bełżycach. – No i jaka to wizytówka dla naszego miasta?
Tuż przed nami góra spakowanych w bele odpadów tekstylnych. Zostały ułożone w wysoki na kilka i długi na kilkanaście metrów mur. To głównie używana odzież, ale są też buty, plecaki, damskie torebki i dziecięce maskotki.
Składowisko pojawiło się tu kilkanaście dni temu. Od drogi zostało oddzielone biało-czerwoną taśmą. Są też tabliczki ostrzegające przed niebezpieczeństwem, a także kartki informujące o tym, do kogo należą złożone przy drodze rzeczy. Jest na nich imię i nazwisko, nazwa firmy oraz jej adres (mieszkanie w lubelskiej dzielnicy Czuby).
– Ten człowiek wynajął od nas magazyny przy ul. Lubelskiej i Przemysłowej. Miał pomysł na eksport używanej odzieży na Ukrainę, w tych halach ją składował. Nie zapłacił jednak czynszu, przestał odbierać telefony i nie odpowiadał na pisma. Przez rok nie mogliśmy nic zrobić. W końcu z braćmi wynieśliśmy to wszystko na zewnątrz. Zajęło nam to tydzień – mówi nam Bartłomiej Wicha, syn właściciela terenu.
Według relacji sąsiadów, do magazynu przy ul. Lubelskiej towar przywiozło siedem ok. 20-tonowych ciężarówek. Na Przemysłową dotarło ich ponad 30. Tu sterta jest jeszcze większa, choć z ulicy jej nie widać.
Co na to przedsiębiorca? Stanowczo zaprzecza, by nie płacił za wynajem. Przekonuje, że przy podpisaniu umowy przekazał ponad 35 tys. zł jednemu z synów właściciela terenu.
– Nie zamierzam tego sprzątać. Odzież, która była złożona w dwóch halach, z nieznanych mi przyczyn została wystawiona na zewnątrz i najprawdopodobniej ulegnie zniszczeniu. Zgłosiłem sprawę na policję i zamierzam pociągnąć te osoby do odpowiedzialności. To dla mnie strata rzędu 2 mln zł – mówi Damian Szczęk.
Sprawę dobrze już znają miejscy urzędnicy.
– Składowanie odpadów na prywatnej działce jest legalne, ale trzeba mieć na to pozwolenie. Z tego co ustaliliśmy w starostwie, takiej zgody w tym przypadku nie było – mówi nam Szymon Topyło, naczelnik Wydziału Inwestycji, Gospodarki Komunalnej i Przestrzennej. – W związku z tym w ubiegły piątek wszczęliśmy postępowanie administracyjne.
Zgodnie z ustawowymi zapisami, może się ono zakończyć wydaniem decyzji wykonawczej, nakazującej uprzątnięcie terenu w określonym przez urząd czasie. Gmina może też zrobić to we własnym zakresie, a kosztami obciążyć jedną ze stron. Procedury związane z przeprowadzeniem postępowania mogą jednak potrwać nawet dwa miesiące.
• Włodawa też ma kłopot z odpadami z importu.