„Nie mam, gdzie położyć pacjentów z Lublina, a przywożą mi śmieci z Poniatowej” – tak swoją wizytę na oddziale ratunkowym lubelskiego szpitala wspomina pani Monika. Lekarka miała czytać na głos jej dokumentację medyczną i obrażać ją przy innych pacjentach.
Zgłosiła się do nas zdenerwowana Czytelniczka, której mama 10 sierpnia trafiła do Klinicznego Oddziału Ratunkowego w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym nr 4 w Lublinie. Pacjentka, pani Monika przebywała w sanatorium w Poniatowej, jednak po rozpoznaniu zaawansowanego zakażenia ogólnego, medycy stwierdzili, że będąc w tak złym stanie zdrowia, powinna trafić na OIOM. Nie było to jednak możliwe w Poniatowej, dlatego zespół ratownictwa przewiózł pacjentkę karetką do lubelskiego szpitala z wyższą referencyjnością. Problemy miały zacząć się, gdy chora kobieta spotkała na swojej drodze jedną z lekarek pracujących w oddziale ratunkowym.
- Pani doktor stwierdziła na wejściu, iż cytuję, „Nie mam, gdzie położyć pacjentów z Lublina, a przywożą mi śmieci z Poniatowej” oraz „skoro wypisałam się z sanatorium, mam wracać umierać do domu”. Dodatkowo przy innych pacjentach wykrzykiwała dane z mojej dokumentacji medycznej łamiąc przy tym moje prawo do ochrony danych osobowych tak wrażliwych jak choroby czy wypis ze szpitala, czego świadkiem była moja córka i inni pacjenci – napisała pani Monika w treści skargi złożonej m.in. do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej czy Inspektora Danych Osobowych.
Pacjentka z uwagi na wielochorobowość, nagłe pogorszenie stanu zdrowia oraz jak się później okazało rozwój sepsy szukała pomocy w lubelskim szpitalu, gdzie jej nie otrzymała. Jak wynika z dokumentów pacjentki, odmówiono jej przyjęcia na oddział ze względu na całkowity brak miejsc. To miało nie stanowić problemu, bo odmowa spotkała się z pełnym zrozumieniem pacjentki. Stanowiło go jednak podejście medyka, które jak podkreśliła pacjentka w udostępnionej nam treści skargi, pogłębiło jej istniejący już stan depresyjny i przyczyniło się do utraty woli walki o zdrowie i życie. Pani Monika po nieprzyjęciu do placówki przy ul. Jaczewskiego została ponownie przewieziona do sanatorium w Poniatowej, gdzie jej stan zdrowia znacznie się polepszył.
Po sytuacji z 10 sierpnia, pani Monika zdecydowała, że złoży skargę na lekarkę, ale również zgłosi się z prośbą o interwencję do nas. Poprosiliśmy szpital o komentarz.
- Jesteśmy w trakcie ustalania wszystkich okoliczności opisanej sprawy. Chcemy zaznaczyć, że lekarka wskazana w zapytaniu jest nieobecna w pracy, co uniemożliwia nam aktualnie zajęcie stanowiska – informuje Agnieszka Antoń-Jucha z Zespołu ds. Komunikacji USK Nr 4 w Lublinie. - Chociaż sytuacja jest nadal analizowana, możemy potwierdzić, że ze względu na brak miejsc, kobieta nie została przyjęta do Klinicznego Oddziału Pneumonologii, Alergologii, Onkologii Pulmonologicznej i Chorób Wewnętrznych – przyznaje.
Zespół ds. komunikacji poinformował także, że istotny w tej sprawie jest fakt, że pacjentka nie otrzymała od szpitala kierującego skierowania ze wskazaniem, w którym oddziale powinna być hospitalizowana. Ponadto, lekarz nie skontaktował się ze szpitalem przy ul. Jaczewskiego w celu potwierdzenia, czy znajdzie się wolne miejsce w danym oddziale.
- W międzyszpitalnym przekazywaniu pacjentów bardzo ważnym elementem jest komunikacja, dlatego utrwaloną praktyką jest ustalanie przez lekarza jednostki kierującej warunków przekazania pacjenta z personelem szpitala przyjmującego. W tym przypadku niestety komunikacja zawiodła – podkreśla Antoń-Jucha.
Lubelski szpital zapewnia, że sprawa będzie wyjaśniana, a jeśli opisywana sytuacja się potwierdzi, podjęte będą odpowiednie kroki, a wobec osób odpowiedzialnych zostaną wyciągnięte konsekwencje. Z prośbą o komentarz zwróciliśmy się także do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej, który potwierdził, iż skarga rzeczywiście wpłynęła i została zarejestrowana. W odpowiedzi przeczytaliśmy jednak, że z uwagi na dobro prowadzonego postępowania na tym etapie sprawy nie jest możliwym udzielenie komentarza.