ROZMOWA z Aleksandrą Mirosław, reprezentantką Polski we wspinaczce sportowej z klubu KW Kotłownia
- Dużo się ostatnio u ciebie zmieniło. Już nie Aleksandra Rudzińska, tylko Aleksandra Mirosław. Wzięłaś ślub akurat w roku olimpijskim…
Już rezerwując termin ślubu dwa lata temu, mieliśmy tę świadomość, że to będzie środek sezonu startowego. Braliśmy to pod uwagę, ale nie wpłynęło to mocno na mój trening. Miałam to wszystko tak zaplanowane, że w piątek brałam ślub, wcześniej w czwartek jeszcze trenowałam, w sobotę odpoczynek, a w niedzielę już wracałam na salę. Na pewno wyglądałoby to inaczej, gdyby nie to, że mój mąż jest moim trenerem.
- Jeśli chodzi o twoje starty w tym sezonie, to trochę ich odpuściłaś. Mam tutaj na myśli, chociażby, rundy Pucharu Świata. Jak wyglądały twoje przygotowania do nadchodzących Mistrzostw Świata?
Głównym celem są Mistrzostwa Świata i obrona tytułu. Taki trochę powrót do startów międzynarodowych na rozbieganie, przyzwyczajenie się do nich pod kątem psychicznych, to były właśnie majowe edycje Pucharu Świata. Startowałam wtedy w „czasówkach” i w boulderingu. Do tego doszły jeszcze starty w zawodach krajowych. Skupiałam się głównie na tym, żeby poprawić pewne cechy motoryczne, bo znaleźliśmy kilka słabych punktów po moich startach w maju w Chinach.
- Jak u ciebie z tymi dodatkowymi konkurencjami, czyli boulderingiem i prowadzeniem? Rozmawiałem ostatnio z twoją byłą klubową koleżanką – Patrycją Chudziak – która nie była do końca zadowolona ze swojej dyspozycji…
To zależy z jakim nastawieniem się do tego podchodzi. Ja do startu w boulderach czy w prowadzeniu w Pucharze Świata podchodzę z pewną dozą dystansu. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie walczę o medale w tych konkurencjach. Nie jestem w stanie tego zrobić w tym sezonie. Tak naprawdę, to nastawiam się na to, że chcę być najlepsza w mojej konkurencji. Zwycięstwo w „czasówkach” może mi dać awans olimpijski. System kwalifikacji wybacza słabe starty, ale też docenia te dobre.
- Dużo zmieniałaś w swoim treningu w ostatnim czasie?
Dołożyłam trochę treningów w boulderach czy w prowadzeniu, bo musiałam działać profilaktycznie. Kiedy jadę na zawody, to nie mogę rzucać się kompletnie na głęboką wodę. Trochę tych jednostek treningowych doszło. Skupiamy się jednak na „czasówkach”, bo bardziej mi się opłaca to wygrać i pokazać się z jak najlepszej strony w pozostałych konkurencjach.
- Jak będą u ciebie wyglądały te ostatnie dni przed Mistrzostwami Świata?
Złapałeś mnie akurat w momencie pakowania się (śmiech). Zostały mi tylko treningi jutro i w czwartek przed wylotem (rozmawialiśmy we wtorek – dop. red.). W Japonii czekają mnie dwa treningi plus starty w boulderach i w prowadzeniu. Natomiast 17 sierpnia będą Mistrzostwa Świata w „czasówkach”.
- Wierzysz w to, że uda ci się już teraz uzyskać kwalifikację olimpijską? Potem będą do tego jeszcze dwie okazje – w grudniu na specjalnych zawodach i w przyszłym roku na turnieju kontynentalnym…
Ciężko powiedzieć, czy wierzę, ale na pewno bym chciała, żeby wszystko wyjaśniło się już teraz. Wtedy mogłabym skupić się już tylko na przygotowaniach do igrzysk olimpijskich. Jest to na pewno bardzo trudne, a uzyskanie tej kwalifikacji będzie dla mnie mega wyczynem. W Japonii jest to o tyle fajnie rozwiązane, że oni jeszcze przewidują Mistrzostwa Świata w trójboju. Po tych trzech konkurencjach, 20 najlepszych zawodników podchodzi do eliminacji w trójboju i potem dopiero są finały. Jest pewna nadzieja, że gdzieś się załapię do tej „dwudziestki”.