Lepszego scenariusza nie napisałby żaden uznany pisarz – Polacy pokonali w tie-breaku zespół Stanów Zjednoczonych po fantastycznym spotkaniu. Zapewnili sobie tym samym okazję do obrony tytułu Mistrzów Świata. O złoto zagrają z Brazylią.
Amerykanie grali jak dobrze naoliwiona maszyna – wykorzystywali każde potknięcie Biało-Czerwonych. Aaron Russell na zagrywce wyprowadził swój zespół na prowadzenie 4:1. Jednak Polacy ocknęli się w doskonałym momencie i szybko doprowadzili do stanu 6:5. Trener John Speraw przywołał swoich podopiecznych do siebie, bo nie potrafili przebić się przez polski blok. Na pierwszej przerwie technicznej ich strata wynosiła już dwa punkty. Reprezentantom USA udzielały się nerwy, przez co popełniali coraz więcej błędów. Polakom dla odmiany udawało się wszystko: od serwisów, poprzez ataki aż po bloki. Przy stanie 7:12 amerykański szkoleniowiec ponownie skorzystał z przerwy na żądanie. Biało-Czerwoni byli na szczycie ogromnej fali i punktowali raz za razem. Wygrywali 16:10 na drugiej przerwie technicznej. O ich grze przez długi czas można było mówić niemal w samych superlatywach, ale Amerykanie powoli się do nich zbliżali. Siatkarze zza oceanu nękali rywali mocnym serwisem. Jednak po krótkiej nerwówce obrońcy tytułu wygrali 25:22.
Żeby myśleć o wyrwaniu następnej partii Amerykanom, trzeba się było naprawdę mocno napracować. Polacy wdali się w walkę punkt za punkt z przeciwnikami. Znakomicie po raz kolejny spisywał się Bartosz Kurek, który był najpewniejszą opcją w ataku. Na pierwszej przerwie technicznej Biało-Czerwoni przegrywali jednak 6:8. Amerykańscy siatkarze cały czas utrzymywali tę skromną przewagę, a przy wyniku 12:9 zmusili trenera Polaków do wzięcia „czasu”. Obrońcy trofeum dostali instrukcje od szkoleniowca i od razu poprawili swoją grę, doprowadzając do remisu po 13. Po kolejnej koncertowej serii schodzili na przerwę techniczną z prowadzeniem 16:14. Od tego momentu wszystko zaczęło się psuć. Największym mankamentem w grze podopiecznych Vitala Heynena była ograniczona możliwość rozegrania piłki w ofensywie – Artur Szalpuk się „zagotował” i nie kończył ataków z lewego skrzydła. Polacy zatrzymali się w miejscu i nie potrafili znaleźć sposobu na przełamanie się. Dopiero Jakub Kochanowski zakończył akcję ze środka i doprowadził do stanu 18:21. Michał Kubiak niepotrzebnie wdał się w „pyskówkę” z Taylorem Sanderem, bo Amerykanin bez mrugnięcia okiem zdobył decydujące punkty w tym secie i dał swojej drużynie wygraną 25:20
Scenariusz tego spotkania się nie zmieniał – za każdy punkt trzeba było oddać wiaderko potu. Polacy musieli naprawdę mocno pracować, ale ich rywale też nie mieli lekko. To jednak Amerykanie byli górą na pierwszej przerwie technicznej, prowadząc zaledwie jednym punktem. Reprezentacja USA rozpędzała się z każdą udaną akcją i ponownie niebezpiecznie szybko się oddalała. Cztery punkty straty – 9:13 – zmusiły trenera Vitala Heynena do przerwania gry. Jednak w tym momencie inicjatywa była już po stronie zawodników zza oceanu. Na drugiej przerwie technicznej podopieczni Johna Sperawa prowadzili 16:11. Gra nie układała się po myśli Biało-Czerwonych, bo często sprawdzali swoje zagrania na wideopowtórkach. Przeczucia ich jednak nie myliły i przewaga Amerykanów topniała. Końcówka tego seta to kolejna wojna nerwów. Przy remisie po 22 walka zaczęła się od nowa. Było naprawdę blisko, ale to Amerykanie wyszli na prowadzenie 2:1 po zwycięstwie do 23.
W takiej sytuacji Biało-Czerwoni musieli postawić wszystko na jedną kartę i już od pierwszej piłki zagrać na maksimum możliwości. Coraz ciężej było im kończyć ataki bez pozostawienia rywalom okazji do błyskawicznego rewanżu. Udawało im się jednak grać agresywnie i mocno bić na zagrywce – na pierwszej przerwie technicznej wygrywali 8:6. Po chwili obrońcy tytułu dołożyli do tego kolejne dwa punkty. Amerykański szkoleniowiec musiał interweniować. Polacy trzymali się kilka kroków przed rywalami, ale nie było im łatwo. Rękę wyciągnęli do nich sami zawodnicy z USA, którzy coraz częściej psuli zagrywki. Na drugiej przerwie technicznej Biało-Czerwoni wygrywali 16:14. W kolejnych akcjach pokazywali siatkówkę na najwyższym poziomie i pewnie zmierzali do zwycięstwa. Wszystko zadziałało tak, jak powinno i Polacy wygrali 25:20. O awansie do finału miał zadecydować tie-break.
Im trudniejsza piłka, tym lepiej radzili sobie z nią obrońcy tytułu. Biało-Czerwoni po mistrzowsku rozpoczęli decydującą partię – przy prowadzeniu 4:1 trener John Speraw skorzystał z przerwy na żądanie. Potem było już tylko lepiej, bo przy stanie 1:6 Amerykanie znowu schodzili konsultować się ze swoim opiekunem. Niewiele im to dało – przy zmianie stron było już 8:3. Nic nie przychodziło jednak w tym spotkaniu łatwo. Kiedy na zagrywce stanął Daniel McDonnell, to zaczęło się robić gorąco. Niemoc przełamał as w talii Vitala Heynena, czyli Bartosz Kurek. Punkt na wagę awansu zdobył natomiast kapitan reprezentacji Polski Michał Kubiak. Amerykanie mogli tylko przecierać oczy ze zdumienia – przegrali 11:15.