Hanna Luburgh postanowiła, że będzie grała w koszykówkę tylko amatorsko. Woli zostać fizjoterapeutką.
Rzucająca, która nie do końca sprawdziła się w polskiej lidze, przestała mieścić się w meczowej kadrze, gdzie jednocześnie mogły znaleźć się tylko trzy Amerykanki. W tej sytuacji postanowiła opuścić lubelski klub i powrócić do Stanów Zjednoczonych.
– Uznałam, że to odpowiednia pora, żeby zbierać się z powrotem do domu. Siedzenie za granicą tylko po to, żeby zarabiać, nie grając regularnie, nie miało żadnego sensu – tłumaczy Luburgh.
Trener Krzysztof Szewczyk mówił o ambicji zawodniczki, która nie była zadowolona z perspektywy oglądania poczynań koleżanek z trybun i postanowiła poszukać nowego klubu w swoim kraju. Okazało się, że Hanna poszła krok dalej i zakończyła karierę.
– Te siedem miesięcy za granicą bardzo wiele mnie kosztowało. Mocno tęskniłam za rodziną i chłopakiem, którzy zostali w USA. Zrozumiałam, że nie potrafię bez nich żyć na dłuższą metę – tłumaczy.
Teraz Luburgh zamierza skoncentrować się na studiach fizjoterapeutycznych.
– Chcę mieć zawód na całe życie, który jednocześnie pozwoli mi pozostać przy najbliższych. Zacznę naukę w sierpniu, a do tej pory będę pracowała w firmie budowlanej dziadka – zdradza, a po chwili dodaje:
– Tak naprawdę niewiele zmieniło się w moich planach. Na uniwersytet zapisałam się jeszcze przed transferem do Polski. Chciałam jednak wcześniej spróbować, jak smakuje zawodowa koszykówka, żeby później niczego nie żałować. Decyzję zmieniłabym tylko wówczas, gdybym zaliczyła fenomenalny sezon i dostała jakąś super ofertę. Ale nie oszukujmy się, tak nie było. Grałam przeciętnie, nie pokazałam pełni swojego potencjału. Nie mogę być z siebie zadowolona – twierdzi 22-latka, która nie zamierza jednak całkowicie rezygnować z grania w koszykówkę.
– Zapisałam się do amatorskiej ligi męskiej. Jestem tam jedyną dziewczyną, więc robię furorę. Jest naprawdę wesoło – śmieje się.
Amerykanka twierdzi, że będzie tęskniła za Polską i znajomościami, jakie zawiązała w naszym kraju.
– Spotkałam tu wiele wspaniałych osób, które bardzo mi pomogły. Mam nadzieję, że to będą przyjaźnie na lata, że przetrwają próbę czasu. Pszczółka AZS UMCS już na zawsze będzie miała miejsce w moim sercu – zapewnia.
Jednocześnie otwarcie przyznaje jednak, że nie wszystko w naszym kraju było dla niej łatwe. – Najtrudniejszy był język, potrafiłam nauczyć się tylko kilku słów. Żeby opanować cały potrzebowałabym chyba z milion lat – śmieje się.