(fot. WOJTEK NIEŚPIAŁOWSKI)
TBV Start Lublin zmienia swoją grę. O obliczu czerwono-czarnych wreszcie przestali decydować wyłącznie James Washington i Chavaughn Lewis. W meczu z GTK Gliwice gracze podkoszowi zdobyli ponad 30 punktów
To znakomita wiadomość, bo bolączką lublinian w pierwszych kolejkach było uzależnienie od dwójki amerykańskich zawodników obwodowych. TBV Start dobrze zaczął sezon i po trzech kolejkach miał na swoim koncie dwa zwycięstwa. Później jednak przyszła seria trzech wyjazdowych porażek. Jej przyczyn należy szukać właśnie w fakcie, że zespół zbyt mocno opierał się na Washingtonie oraz Lewisie i stał się łatwy do rozszyfrowania dla rywali. – Musimy uruchomić innych graczy – jak mantrę powtarzali kolejni zawodnicy.
W piątkowy wieczór te słowa wreszcie zamieniły się w czyny. TBV Start wygrał z GTK Gliwice 90:65, a dwucyfrowe zdobycze punktowe zanotowało aż czterech graczy. Najbardziej na tym skorzystali podkoszowi, którzy zaliczyli znakomite zawody. Roman Szymański pociągnął drużynę na samym początku, kiedy zdobył pierwsze siedem „oczek”. Później świetną zmianę dał Darryl Reynolds, który do dorobku drużyny dorzucił osiem punktów. Całość znakomicie uzupełnił Uros Mirković - zdobywca 11 pkt. – Gracze obwodowi wreszcie znaleźli sposób na dostarczanie piłek w strefę podkoszową – mówił po meczu David Dedek, opiekun TBV Startu. Rzeczywiście, w całym meczu TBV Start zapisał aż 25 asyst. Najwięcej, 11 zanotował Washington, który dzięki temu wynikowi awansował na czwarte miejsce w klasyfikacji najlepszych podających PLK. – Nasz dobry występ to zasługa rozgrywających. Podkoszowi żyją z podań. To dzięki nim możemy zdobywać łatwe punkty. Co się zmieniło w porównaniu z naszymi wcześniejszymi meczami? Na pewno było mniej „klepania” piłki – dodaje Roman Szymański.
Przesunięcie ciężaru gry w strefę podkoszową pozwoliło również rozwinąć skrzydła Reynoldsowi. Amerykański center był krytykowany za początek sezonu. W ostatnich kilku spotkaniach pokazuje jednak, że zaczyna łapać styl gry obowiązujący w Europie. Mecz zakończył z ośmioma zbiórkami. Publiczność „kupił” natomiast dzięki kilku efektownym wsadom. – To akurat wyszło nieźle. Ale to były małe rzeczy. Będąc nowicjuszem w seniorskiej koszykówce, muszę bardziej koncentrować się na innych detalach, które moi bardziej doświadczeni koledzy mają znakomicie opanowane. Wsady i punkty z pewnością przyjdą, ale najbardziej istotna jest świadomość, po co w danym momencie znajdujesz się na boisku i czy dbasz w swojej grze o każdy, nawet drobny szczegół. Myślę, że z Gliwicami mogłem zagrać o wiele lepiej, zwłaszcza w obronie, ale również w ataku. Było kilka udanych momentów, aczkolwiek do samozachwytu mi bardzo daleko – powiedział klubowemu portalowi Reynolds.