Dla Grzegorza Krychowiaka sukcesem na Euro 2016 będzie jedynie wywalczenie medalu
Fot. Laczynaspilka.pl
– Zdajemy sobie sprawę, że to historyczne zwycięstwo, ale nasze ambicje są dużo większe – mówi po awansie do ćwierćfinału mistrzostw Europy Grzegorz Krychowiak
Przed rozpoczęciem turnieju we Francji kadrowicze unikali jednoznacznych deklaracji. Wszyscy jak jeden mąż przekonywali, że celem minimum jest wyjście z grupy, a później to zobaczymy. Po średnio udanych sparingach – porażce z Holandią i remisie z Litwą – zapewniali, że ich wyniki nie mają większego znaczenia, a forma przyjdzie na Euro.
Do kibiców niekoniecznie to jednak przemawiało. Awans do ćwierćfinału po takich wynikach wzięliby pewnie w ciemno. Robert Lewandowski i Grzegorz Krychowiak niekoniecznie. Dla nich bycie jedną z ośmiu reprezentacji w Europie to żadne osiągniecie. Mierzą i zawsze mierzyli wyżej. Różnica jest taka, że do tej pory nie mówili o tym głośno, nie chcąc rozbudzać oczekiwań. Teraz, gdy sukces jest już na wyciągnięcie ręki, nie muszą mieć oporów.
– Pierwsza ósemka świetnie brzmi, ale miejmy nadzieję, że to dopiero początek. Nie zadowalamy się tym, co osiągnęliśmy. Uważam, że nic nie osiągnęliśmy, choć zdajemy sobie sprawę, że to historyczne zwycięstwo. Nasze ambicje są dużo większe – powiedział po meczu ze Szwajcarią Krychowiak. – Dociera do nas, co mówi się w Polsce, ale po dobrych eliminacjach to wszystko wydaje się normalnością. Oby tak było co dwa lata. Żebyśmy jeździli na wielkie imprezy i dochodzili na nich daleko – dodał Glik.
Zmiana mentalności jest widoczna gołym okiem. Gdy w 2002 roku reprezentacja Polski po 16 latach przerwy wywalczyła awans na mundial, kadrowicze deklarowali: jedziemy po złoto! Nie udało się nawet wyjść grupy. Choć zespół mieliśmy całkiem niezły, przegraliśmy ten turniej w głowach. Podczas śpiewania hymnu niemal wszyscy sprawiali wrażenie przerażonych, po wyjściu na rozgrzewkę, zamiast koncentrować się na spotkaniu, robili zdjęcia oraz nagrywali kibiców i stadion. Sytuacja powtórzyła się także cztery lata później podczas mistrzostw świata w Niemczech.
Lewandowski albo Kuba Błaszczykowski w takiej sytuacji? Wolne żarty. A przykład idzie przecież z góry. Młodzi chłopcy, dopiero wchodzący do drużyny narodowej: Bartosz Kapustka, Karol Linetty czy Mariusz Stępiński, są wpatrzeni w starszych kolegów, jak w obraz. Żaden z nich nie odważy się zrobić niczego, czym mógłby narazić się kapitanowi.
Jest jeszcze jeden niesamowicie istotny aspekt. Dziś reprezentanci Polski, a przynajmniej liderzy tej drużyny, grają w silnych, europejskich klubach, odnoszących sukcesy w mocnych ligach, a nierzadko także na arenie międzynarodowej. Nie są w nich pionkami, ale wiodącymi postaciami. Nie uginają się pod nimi nogi, gdy wychodzą na murawę przed 80 tysiącami widzów na Stade de France, nie paraliżuje ich walka o najwyższe cele. Ale trudno, żeby było inaczej, skoro regularnie grają o nie w klubach.
Wywalczenie przez biało-czerwonych medalu na mistrzostwach Europy nie będzie sensacją. Tym bardziej, że drabinka ułożyła się dla nas wyjątkowo pomyślnie. Nie musimy mierzyć się z żadną ze światowych potęg. Żeby stanąć na podium, wystarczy ograć Portugalczyków. Owszem, z fenomenalnym Cristiano Ronaldo w składzie, ale jednak grających mocno przeciętnie, nie potrafiących wygrać ani jednego meczu w fazie grupowej, pozwalających strzelić sobie trzy gole przeciętnym Węgrom… Kiedy, jak nie teraz?!