Wzrosty i spadki zakażeń w okresie epidemii są naturalne. Moim zdaniem górka nie przekroczy poziomu 10-15 tys. – powiedział PAP prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych lek. med. Michał Sutkowski.
Kluczem, w jego ocenie, nie jest ponowne wzmocnienie obostrzeń, ale egzekwowanie obecnych.
"Patrząc na wyniki, możemy sobie powiedzieć, że trzecia fala pandemii koronawirusa jest już w Polsce. Pytanie, jakie osiągnie rozmiary?" – powiedział w piątek minister zdrowia Adam Niedzielski.
Szef Warszawskich Lekarzy Rodzinnych ocenił, że jest to kwestia jedynie nazewnictwa.
"Są pewne wzrosty. Moim zdaniem są one jednak naturalne i zupełnie normalne w okresie epidemii. Dalej uważam, że obecnie – podkreślam obecnie – nie ma symptomów, że wzrost będzie większy niż do poziomu 10-15 tys. zakażeń na dobę. Wiele osób już chorowało, postępują szczepienia. To wszystko powinno uchronić nas przed scenariuszem z jesieni. Takich wzrostów po okresie spadków jeszcze w tej epidemii trochę będzie. Każde kolejne tzw. fale powinny być niższe" – ocenił ekspert.
Zdaniem Sutkowskiego dynamika wzrostów na początku – gdy się one znów zaczynają – jest duża. Z tygodnia na tydzień powinna spadać.
Zgodził się, że obecnie na mapie Polski widać obszary mocniej dotknięte wzrostami. Są to m.in. tereny Warmii i Mazur, północnego Mazowsza, części Pomorza czy Kujaw.
"Być może rząd wróci do regionalizacji obostrzeń. Wzrosty widoczne są teraz w wielu mniejszych powiatach, wokół małych miasteczek. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie – z czego się do bierze. Przede wszystkim od początku epidemii panuje przekonanie na wsi, że to wirus miejski. Jedni nazywają go warszawskim, inni krakowskim lub katowickim. Jeżeli obserwujemy jakieś rozluźnienie w miastach, to one poza nimi jest trzy razy większe. W sklepie na prowincji to nie jedna osoba na 50 nie ma maski, ale jedna na pięćdziesiąt często ją ma. Takie są fakty. Do tego na tych terenach wcześniej było mniej zakażeń. Społeczność nadal jest więc bardziej podatna na działanie wirusa" – powiedział Sutkowski.
Jego zdaniem w obecnej sytuacji, analizując społeczne zmęczenie i etap epidemii, nie będzie najlepszym pomysłem wzmacnianie restrykcji.
"Chodzi głównie o wyegzekwowanie obowiązujących przepisów. Trzeba powiedzieć to wprost – na wsiach i w małych miasteczkach od roku mamy do czynienia z fikcją. To takie udawanie, że większość stosuje się do obowiązującego prawa. Zmiany rozporządzeń więc na to nie podziałają" – powiedział Sutkowski.
W ocenie eksperta analizować można punktowe działania. Trzeba szybko wygaszać potencjalne ogniska. Takie działanie wymaga jednak dużego zaangażowania służb sanitarnych. (PAP)