Tłum dziennikarzy z całego kraju szturmował wczoraj posesję Witolda W. w Świdniku. Bez powodu. Były pracownik Służby Bezpieczeństwa miał być zatrzymany w związku z aferą lustracyjną Zyty Gilowskiej. A siedział... w domu
Ale mąż Urszuli W. nie był wczoraj zbyt rozmowny. Za próg wpuścił tylko dziennikarkę tygodnika "Przekrój”. Z innymi rozmawiał przez telefon.
- Jestem w kropce, nie mogę nic powiedzieć, bo obowiązuje mnie tajemnica służbowa. Nie wynosiłem żadnych dokumentów. I nie jestem zatrzymany. Pracowałem w kontrwywiadzie i zajmowałem się poważnymi sprawami. Wszystko, co miałem do powiedzenia, powiedziałem już rok temu Instytutowi Pamięci Narodowej - stwierdził tylko.
Nie powiedział jednak, że ma proces za wynoszenie tajnych akt z Urzędu Ochrony Państwa. A utajniony toczy się od 2003 r. w Sądzie Rejonowym w Lublinie. Były esbek, dziś na emeryturze, był nawet na trzy miesiące aresztowany. Dokumenty, o których mowa, mogły służyć do kompromitacji lokalnych polityków, być może także Gilowskiej.
Pewnie ten fakt zmylił posła Artura Zawiszę (Prawo i Sprawiedliwość), który wczoraj rano obwieścił w mediach, że zatrzymano jedną osobę w związku ze śledztwem dotyczącym ewentualnego "szantażu lustracyjnego” wobec Gilowskiej. Podejrzenie padło na Witolda W.
- Nie mam żadnych informacji o takim zatrzymaniu - powiedział Robert Bińczak, p.o. rzecznik prokuratora generalnego.
Zdymisjonowana w piątek wicepremier Gilowska twierdzi, że cała sprawa to gra mająca zmusić ją do odejścia z rządu. Dlatego już następnego dnia zawiadomiła prokuraturę, że padła ofiara "szantażu lustracyjnego”.
Gilowska już dwa lata temu twierdziła, że krążą plotki o jej współpracy z SB. Miał je rozpuszczać prof. Mirosław Piotrowski, historyk KUL. Jednak dowodów na to nie było. - Nie mam z tą sprawą nic wspólnego - zarzeka się obecny eurodeputowany z ramienia LPR. - W czasie prac nad aktami IPN, nigdy nie zajmowałem się żadnymi dokumentami dotyczącymi Zyty Gilowskiej.
Andrzej Borys, szef lubelskiego IPN, twierdzi, że nie ma w Lublinie żadnych dokumentów o domniemanej współpracy Gilowskiej z SB. - Wszystko cokolwiek znaleziono, znaleziono w Warszawie - mówi.
Gilowska łapie oddech
- Ta uroczystość jest dla mnie milsza - skomentowała b. minister finansów. - Prezydenta przeprosiłam wszakże za nieobecność. Uroczystość z leśnikami była planowana od dawna.
Zyta Gilowska, w dyskretnym towarzystwie funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, nie odstępowana ani na krok przez asystenta politycznego Bartłomieja Denisa-Świerszcza, była wyraźnie rozluźniona. - Popatrzcie, tu są tylko przewodniki i mapy - żartowała, pokazując wszystkim zawartość otrzymanej od leśników torby. - A i tak muszę to wpisać w rejestr korzyści majątkowych.
Była wicepremier została uhonorowana za skuteczną obronę lasów przed prywatyzacją. - Ja z daleka odróżnię las prywatny od państwowego - mówiła Gilowska. - Las państwowy jest zadbany, czego nie można powiedzieć o prywatnym. Zdębiałam, gdy jeden z posłów poprzedniej kadencji powiedział, że jestem za prywatyzacją. Niebawem zaczęła się kampania
do Parlamentu Europejskiego, więc w całym kraju opowiadałam się za pozostawieniem lasów państwowymi. Nasze Lasy Państwowe są dziś wzorem dla całej Europy - zachwalała.
Podczas wręczania kordelasu (dawna broń paradna - red.) była wyraźnie wzruszona. - Do lasu mam stosunek wręcz nabożny - mówiła. - Te ostatnie wydarzenia to są nasze, ludzkie sprawy. A las był, jest i będzie.
Odniosła się tym samym do przyczyny swojego odwołania, rzekomego kłamstwa lustracyjnego. - Złożyłam już wniosek do prokuratora generalnego w sprawie szantażu lustracyjnego, którego byłam obiektem - stwierdziła. - Prosiłam o to premiera, ale tego nie zrobił. Niech prokuratura prowadzi śledztwo. Niech się nie zdaje, że teraz można Gilowskiej zamknąć usta. Muszę się też zwrócić do swojej wieloletniej przyjaciółki; Urszula, co twój mąż nawyrabiał, że teraz jestem wplątana w sprawy tak tajne, że nic nie mogę o nich wiedzieć.
Rafał Szostak