Po remisie w Kołobrzegu Motor Lublin wciąż ma szansę na dostanie się do strefy barażowej i walki o awans do Fortuna I Ligi. Najbliższe dni mogą być jednak gorące dla władz żółto-biało-niebieskich. W poniedziałek portalowi Sport.pl wywiadu udzielił Martin Bielec, jeden z byłych współpracowników Goncalo Feio. Szkoleniowiec uważa, że był poniżany przez Portugalczyka, a kontrakt z drugoligowcem rozwiązał z winy klubu
Przypomnijmy, że na początku marca cała piłkarska polska żyła konfliktem pomiędzy Feio, a prezesem Pawłem Tomczykiem. Po meczu z GKS Jastrzębie ówczesny sternik żółto-biało-niebieskich został uderzony pojemnikiem na dokumenty w efekcie czego trafił do szpitala, a następnie na zwolnienie lekarskie. Motor na specjalnie zwołanej konferencji ogłosił, że po tych zajściach z klubem pożegna się Tomczyk, a Feio utrzymał posadę choć otrzymał jednocześnie zakaz wypowiadania się w mediach na tematy poza sportowe. Portugalski szkoleniowiec otrzymał też karę pieniężną w wysokości 30 tysięcy złotych, a także karę dwuletniej dyskwalifikacji, która została jednak zawieszona.
W poniedziałek na łamach portalu Sport.pl Martin Bielec opowiedział o szokujących zasadach współpracy z portugalskim szkoleniowcem, a także o powodach swojego odejścia na początku maja. Motor nie wydał w tej sprawie jednak żadnego komunikatu. – Nie wiem, chyba dlatego, że rozwiązałem kontrakt z winy klubu. Zresztą Motor nie ma się czym chwalić. Wszystko trwało trzy miesiące, w pewnym momencie myślałem nawet, żeby to rzucić, nie szarpać się, rozwiązać kontrakt za porozumieniem stron, ale pomyślałem: dlaczego ma to wszystko wziąć na siebie? Tak nie może być. Motor chciał też, żebym podpisał „klauzulę milczenia”. Oferowali mi pięć tysięcy złotych, czyli mniej niż połowę moje miesięcznego wynagrodzenia, w zamian za dwuletni brak wypowiedzi na temat klubu i osób, które w nim pracują i będą pracować. Jeśli złamałbym tę klauzulę, musiałbym zapłacić odszkodowanie w wysokości 20 tys. złotych. Razem z moim pełnomocnikiem nie zgodziliśmy się na to. Negocjowaliśmy porozumienie, ale pod pewnymi warunkami. Klub nie chciał jednak o nich słyszeć, więc rozwiązaliśmy kontrakt z winy klubu, w trybie natychmiastowym. Mam na to dokumenty – zdradza szwedzki szkoleniowiec.
To jednak nie koniec jego sensacyjnych doniesień. Bielec twierdzi, że w trakcie swojego pobytu w Lublinie był ofiarą agresji ze strony Feio. – Do 29 marca, czyli do dnia, w którym musiałem iść na zwolnienie lekarskie, traktowałem go jak trenera, przełożonego. Teraz nie wiem, czy powinno się go tak nazywać. Trener powinien dawać przykład, być wzorem. Goncalo Feio nim nie jest. Na tym etapie nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, jeszcze przyjdzie na to czas, ale te zachowania mocno odbiły się na moim zdrowiu psychicznym. Nie jest łatwo mówić o tym publicznie, ale zdarzały się sytuacje, w których przy całym sztabie zarzucał mi brak kompetencji, poniżał mnie, krzyczał, miał ataki agresji. Feio, gdy brakowało mu argumentów, mówił o powiązaniach z kibicami Motoru, że wystarczy jeden telefon... Feio mówił o powiązaniach z grupą kibiców przy wszystkich członkach sztabu. Chwalił się, że jednym telefonem może dużo zmienić. Że jeden telefon i „Paweł Tomczyk nie będzie miał wjazdu do miasta”. To dokładny cytat. Ja z takimi ludźmi nie chcę mieć nic wspólnego – zdradził były członek sztabu szkoleniowego lubelskiej ekipy. – Pracownicy Motoru do teraz boją się mówić o całej sytuacji. Chcę, żeby ludzie to wiedzieli. Jeśli sprawa trafi do sądu, to zeznam, co słyszałem i widziałem – zakończył Bielec.
Cała rozmowa dostępna jest pod adresem tutaj.