Potrzebna jest relokacja uchodźców w głąb kraju – twierdzą władze Lublina, spodziewając się kolejnej fali osób uciekających z Ukrainy. Próby skierowania uchodźców do innych miast, o czym świadczą sceny z lubelskiego dworca, to na razie partyzantka.
– Uchodźcy, którzy przekraczają granicę, muszą od razu wiedzieć, gdzie jadą – przekonuje Krzysztof Żuk, prezydent Lublina, jednego z miast najbardziej obleganych przez uchodźców z Ukrainy. – Tak, jak my, samorządy, stawiamy do dyspozycji swoje zasoby, tak samo i rząd powinien dać do dyspozycji swoje. Myślę o pensjonatach, hotelach, bynajmniej nie pięciogwiazdkowych, tylko tych, które są.
>>Samorządy robią, co mogą. Gdzie pomoc państwa?<<
Żuk powołuje się na słowa prezydenta Szczecina, który stwierdza, że rządowe ośrodki wypoczynkowe w województwie zachodniopomorskim świecą pustkami, choć mogłyby się stać schronieniem dla uchodźców.
– To lepsze rozwiązanie niż lokowanie ich w salach gimnastycznych czy halach sportowych. Oni tu nie będą przez kilka dni lub tydzień. Zostaną dłużej, patrząc na działania wojenne, które prowadzą Rosjanie – ocenia prezydent Lublina. Uważa, że należy nakłaniać uchodźców do wybierania bardziej odległych miast, takich jak Szczecin, Kołobrzeg lub Gdańsk. – My im mówimy „w Kołobrzegu macie świetne warunki”, ale oni nic nie wiedzą o Kołobrzegu i oni się tego boją, dlatego trzeba z nimi rozmawiać i ich przekonywać.
Na razie próby przekierowania uchodźców do miast, w których może być luźniej, to oddolna, nieudolna partyzantka, co dobrze obrazuje dzisiejsza sytuacja z Dworca Głównego PKP w Lublinie. Osoby starające się zarządzać panującym tutaj chaosem martwiły się o to, by uchodźcy zgromadzeni na terenie dworca nie wsiedli masowo w wieczorny pociąg jadący do Warszawy, bo stolica już teraz ma problem z pomieszczeniem osób uciekających przed wojną.
– Przecież tam będzie to samo, co tutaj – mówi jedna z osób w jaskrawych kamizelkach. Chwilę później zaczynają się poszukiwania tłumacza, który zachęci zgromadzonych do wybrania innego pociągu. Kilka minut później w holu dworca staje człowiek z megafonem i informuje o czekających na peronie wagonach pociągu do Krakowa. Nie widać jednak, by zachęta podziałała. Ze strony personelu słychać za to zmartwienie, że „dworzec się zatka”.
Lublin od kilku dni apeluje o stworzenie systemowych rozwiązań służących równomiernemu rozmieszczeniu osób, które uciekają z Ukrainy przed wojną.
– Jeśli spodziewamy się drugiej fali uchodźców, a trudno się jej nie spodziewać, to już dzisiaj po stronie rządowej zarządzanie kryzysowe powinno rozwiązać ten problem – dodaje Żuk, który opowiada się za tym, by pociągi od razu wiozły uchodźców do dalszych miejsc, by ich podróże nie odbywały się za pośrednictwem Lublina i Warszawy.
Osobnym problemem są pieniądze. Lubelski Ratusz liczy na to, że rząd pokryje mu wydatki na czasowe zakwaterowanie uchodźców, bo na razie to miasto organizuje takie noclegownie. Obawia się jednak, że pieniądze od rządu okażą się za małe.
– Nie wiem, jaka to będzie kwota w odniesieniu tych umów, które podpisaliśmy z uczelniami, jeśli chodzi o przejęte akademiki, czy z hotelem, w którym również lokujemy rodziny ukraińskie – dodaje prezydent. – Spór między nami a rządem jest, bo nie wyobrażamy sobie, że ta kwota nie będzie odzwierciedlała kosztów. 40 zł absolutnie nie pokryje kosztów. W tym może się mieścić koszt wyżywienia.
Problem z dworcem
Osobnym problemem do rozwiązania na Dworcu Głównym PKP jest system komunikatów głosowych. – Od czwartku wszystkie pociągi na stacji Lublin Główny zapowiadane są także w języku ukraińskim – zapewnia Mirosław Siemieniec, rzecznik spółki PKP Polskie Linie Kolejowe. Sprawdziliśmy, to prawda, ale komunikaty w języku ukraińskim słychać tylko na peronach, tymczasem uchodźcy z walizkami przebywają przede wszystkim w pomieszczeniach, a tu w piątkowe popołudnie było słychać tylko polskie zapowiedzi.