Nie ma znaczenia, czy startuje w Seulu, czy w Salt Lake City - Aleksandra Mirosław z KW Kotłownia Lublin wszędzie wspina się na 15-metrową ścianę w piorunującym tempie. Lublinianka zdobyła w sobotę swój trzeci w tym sezonie złoty medal Pucharu Świata. W Stanach Zjednoczonych poprawiła też własny rekord globu - już po raz drugi w obecnym roku
Od sierpnia ubiegłego roku rekord świata w konkurencji na czas - pobity na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio - należał do Aleksandry Mirosław z Lublina (6.84 sek.), która w Japonii zajęła czwarte miejsce. Zawodniczka już wtedy była w świetnej formie, a teraz pokazuje, że stać ją na jeszcze więcej. W tym sezonie poprawiała już najlepszy czas globu dwa razy: na początku maja w Seulu (6.64 sek.) i w sobotę w Salt Lake City (6.53 sek.).
Lublinianka kolekcjonuje także złote medale Pucharu Świata - przywiozła jeden z Korei Południowej, a teraz ma już dwa ze Stanów Zjednoczonych. Co ciekawe, tym razem rekord globu pobiła już w kwalifikacjach. W następnych etapach rywalizacji widać było, jak dużą przewagę nad resztą stawki ma Aleksandra Mirosław.
W 1/8 finału bez problemu poradziła sobie z Ukrainką Tetianą Kolkotkiną (6.90 sek. kontra 10.39 sek.). W ćwierćfinale o jej sile przekonała się za to Francuzka Capucine Viglione (6.69 sek. kontra 8.48 sek.), a w półfinale koleżanka z reprezentacji Polski Natalia Kałucka (6.73 sek. kontra 7.51 sek.). W ostatnim, decydujacym o złocie biegu lublinianka spotkała się z dobrze znaną sobie rywalką - Emmą Hunt. Amerykanka popełniła błąd i odpadła od ściany, a zawodniczka Kotłowni i tak miała czas 6.54 sek., czyli bardzo zbliżony do nowego rekordu świata.
Jak wypadli pozostali kadrowicze? Aleksandra Kałucka zdobyła brąz, pokonując w tzw. małym finale swoją siostrę Natalię (odpadła od ściany). Na 1/8 finału zatrzymała się Patrycja Chudziak, która nie sprostała Niemce Franziske Ritter i została sklasyfikowana na 9. lokacie. Pecha miała też Anna Brożek, która na tym samym etapie przegrała z Aleksandrą Kałucką i zajęła 15. pozycję.
Bardzo obiecujący występ zaliczył za to kadrowy "rodzynek", czyli Marcin Dzieński. W zmaganiach panów popełnił kosztowny błąd w półfinale - odpadł od ściany. W "małym finale" przegrał nieznacznie z Włochem Ludovico Fossalim (5.49 sek. kontra 5.56 sek.) i zakończył zawody tuż poza podium.