Na dnie Wisły w okolicach Parchatki spoczywa wrak napędzanego silnikiem spalinowym kutra holowniczego. Jednostka należąca do janowieckiej spółki Prom zatonęła w grudniu zeszłego roku. Powody tego zdarzenia badał Urząd Żeglugi Śródlądowej
Do wypadku doszło na skutek podjętej 4 grudnia próby odholowania samochodowego promu linowego z Janowca do portu w Puławach, gdzie ten miał spędzić zimę. Do przepchnięcia promu w latach poprzednich używano zwykle pomocy dużych statków z Kazimierza. Tym razem spółka postawiła na samodzielność kupując w tym celu kuter holowniczy typu KH200. Pracownicy gminnej spółki przypięli obydwie jednostki i ruszyli w dół rzeki. W papiery kutra nikt nie zaglądał. Jak się okazało, nie miał dokumentu bezpieczeństwa.
Dalba, dryf i pusty bak
Rzeczna podróż do Puław od początku nie układała się najlepiej. Jak wynika z protokołu kontroli Urzędu Żeglugi Śródlądowej, w jej trakcie kuter uderzył w dalbę (pal wbity w dno rzeki). Stermotorniczy nie przejęli się kolizją i popłynęli dalej. Na wysokości Kazimierza silnik holownika zgasł, ale udało się go uruchomić i cały skład udał się w dalszą podróż.
Nie na długo, bo już na wysokości Parchatki silnik holownika znów przestał pracować. W związku z tym, jednostka straciła sterowność i zaczęła dryfować. Prom wpłynął na mieliznę. Gdy udało się uruchomić silnik kutra, pracownicy gminnej spółki postanowili ściągnąć większą jednostkę z przeszkody, ale bez powodzenia. Nad domiar złego w trakcie tych manewrów skończyło im się paliwo.
Zakotwiczyli i zostawili
W tej sytuacji, pracownicy spółki zadzwonili do swojego przełożonego informując go o problemach. Gdy o wszystkim dowiedział się wójt Janowca Jan Gędek, na miejsce wezwał strażaków z OSP. Ci przypłynęli na ratunek pechowcom łodzią motorową. Obydwu stermotorniczych zabrali na ląd. Ci wcześniej kuter przepięli, a prom zakotwiczyli. Tak unieruchomiony zestaw zostawili na Wiśle.
Po dwóch tygodniach do spółki Prom dotarł sygnał od nieznanej osoby, która poinformowała o zatonięciu kutra. Pracownicy armatora pojechali na miejsce. Na Wiśle zastali przechylony, częściowo zatopiony holownik. Liny, którymi był przypięty do promu były zerwane. Promowi nic się nie stało. Za pomocą innej jednostki, udało się go bezpiecznie odholować do Puław. Kuter niestety zatonął i do dzisiaj spoczywa na dnie Wisły.
Błędy załogi
Według protokołu z kontroli, powodów zatonięcia było wiele. „Kierownik jednostki (...) podjął nieodpowiedzialną decyzję o przeholowaniu dużej jednostki za pomocą małego kutra motorowego, który nie był do tego przystosowany oraz nie posiadał dokumentów potwierdzających prawidłowy stan techniczny” – uznali specjaliści z UŻŚ. Kolejnym powodem mogło być wspomniane uderzenie w przeszkodę, a także pozostawienie jednostki na Wiśle bez dozorcy. Taka osoba, jak piszą urzędnicy, mogłaby „zatamować przeciek i uchronić jednostkę przed zatonięciem”.
Według urzędu do zatonięcia doprowadziły błędy załogi. Nie kończą się na złych decyzjach przed i w trakcie rejsu, ale także po jego nieszczęśliwym zakończeniu. Według kontrolerów, tuż po zatonięciu holownika należało zameldować o tym dyrektorowi UŻŚ. Taki raport został złożony dopiero 25 stycznia, po wyraźnym wezwaniu ze strony inspektora. Z kolei z drugi z załogantów, zdając sobie sprawę z łamania przepisów żeglugi śródlądowej, według autorów kontroli, powinien odmówić udziału w rejsie.
W oczekiwaniu na nowego armatora
Całe zdarzenie doprowadziło do zmian organizacyjnych, jakie czekają gminną spółkę Prom. Umowy ze stermotorniczymi nie zostały przedłużone. Zatrudnieniem ich następców, jak i obsługą przeprawy Kazimierz-Janowiec, decyzją lokalnych władz, ma zająć się nowy, zewnętrzny podmiot. Jeśli uda się zawrzeć umowę, prom linowy zacznie pracę w majowy weekend. Termin wyłowienia wraku holownika nie został ustalony. Według Zbigniewa Janiszewskiego, przewodniczącego rady nadzorczej spółki, może do tego dojść już latem.