Rozmowa z Jerzym Andrzejewskim, właścicielem „Prawdziwego Kebabu u Prawdziwego Polaka”.
• Jak epidemia wpływa na prowadzoną przez pana firmę?
– Mamy bardzo duży spadek obrotów, bo nie możemy przyjmować gości stacjonarnie. Zupełnie tego nie rozumiem. Skoro możemy chodzić do sklepów i stać sobie na plecach w kolejkach to dlaczego nie możemy siedzieć przy stolikach w restauracji? Przecież mogłoby się to odbywać z zachowaniem wszystkich obostrzeń sanitarnych, tak jak to było latem.
• Ten sam problem dotyczy wszystkich pana lokali?
– W niektórych jest gorzej niż w innych. Obiecywałem moim gościom, że lokal nad Zalewem Zembrzyckim, o ile nie będzie padać, będzie otwarty we wszystkie niedziele także w zimie. Chciałem, by spacerujący mogli się posilić. Teraz, w związku z obostrzeniami, punkt jest zamknięty. Nie zarabia nawet na swoje koszty. Podobnie przy ul. Nadbystrzyckiej, gdzie 90 proc. klientów stanowili studenci. Teraz ich nie ma i nie ma handlu.
Parę lat temu powiedziałem, że jeśli studenci odejdą, to Lublin umrze i właśnie teraz obserwujemy takie powolne umieranie miasta. Dlatego bardzo cieszę się, że kilka uczelni deklaruje już powrót do normalnej nauki. I dobrze, bo zdalnie to można sobie pograć, a nie się pouczyć.
• Na swoim fanpage’u opublikował pan post o tragicznym położeniu właściciela restauracji Sielsko Anielsko i namawia do wsparcia konkurencji.
– Musimy sobie pomagać, bo wszyscy uczciwie pracujący restauratorzy jesteśmy w tak samo trudnej sytuacji. Musimy się wspierać. Konkurencja nie jest niczym złym. Jest dobra, bo dzięki niej musimy dbać o poziom i jakość świadczonych usług. W dzisiejszej sytuacji i tak mam stosunkowo dobrze, bo prowadzę niewielkie lokale. W marcu miałem propozycję przejęcia dużego lokalu. Zastanawiałem się nad tym, bo kusiła mnie organizacja imprez. Teraz bardzo się cieszę, że się na to się nie zdecydowałem, bo duży lokal by mnie pogrążył. Obawiam się, że wszyscy właściciele lokali o wielkości 200-300 mkw. za dwa-trzy miesiące przestaną istnieć.
• Pan przetrwa?
– Bardzo się staram. Wstaję rano i niemal od razu jadę do pracy. Nabijam mięso, jeżdżę do różnych punktów, staram się ograniczać koszty. Bardzo dużo pracuję. Boleję jednak nad tym, że się nie rozwijam, a wręcz trochę się uwsteczniam.
• Skorzystał pan z tzw. tarcz antykryzysowych?
– Nie miałem takiej możliwości. Działalność zaczynałem jako spółka cywilna i dopiero w kwietniu 2019 r. firma stała się spółką z ograniczoną odpowiedzialnością. Żeby móc skorzystać z tarczy musiałoby się to stać w marcu. Dlatego nie dostałem ani grosza. Ale nie poddaję się. Walczę.