Na Zamojszczyźnie działa tłum kręgarzy, wróżów i „bab”. Wspomagają ich magicy z Ukrainy. Lekarze z Ulhówka wydali uzdrowicielom bezpardonową wojnę i... wygrali.
Mężczyzna trochę tego żałuje. Jego żonie, po uiszczeniu 50 zł, boleści w boku odjęło. A jemu jakoś się nie wiedzie: ma kiepską pracę, choruje. – Może to przez te złe moce? – zastanawia się biłgorajanin.
Na szczęście uzdrowiciel, który jest także m.in. kręgarzem i zielarzem (na wszystko ma odpowiednie certyfikaty), przepędza demony także na odległość. Wystarczy zadzwonić. Rachunek przesyła pocztą...
Na Zamojszczyźnie nie brakuje domorosłych kręgarzy, zielarzy i „bab”, co przelewają nad chorymi jajka i odczyniają uroki. Często pojawiają się także cudotwórcy zza wschodniej granicy. Do Sahrynia (gm. Werbkowice) co jakiś czas przyjeżdża pewna Ukrainka, która ma ponoć cudowną moc. Przyjmuje całe rodziny. – Ciągną do niej tłumy chorych, nawet z Lublina. Ukrainka każdego pacjenta dokładnie wymasuje, przemówi do niego łagodnie czy choćby tylko pogłaszcze. To pomaga. Bierze, ile kto da, nawet 10–20 zł od pacjenta. To tak, jak za darmo – zachwyca się 60-letnia mieszkanka Zamościa.
Wielu lekarzom nie podobają się te praktyki. Niewiele jednak mogą zdziałać. Wyjątkiem jest ośrodek zdrowia w Ulhówku. – Znachorzy to jest plaga – mówi Jolanta Mroczko-Bąk, dyrektor Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Ulhówku. – Czynią chorym wiele złego. Trzeba ich oszukańcze praktyki tępić. Robimy to bez pardonu.
Personel tego zakładu od lat walczy z tzw. medycyną alternatywną. Lekarze tłumaczą pacjentom, że znachorzy m.in. utrudniają i opóźniają leczenie, że nastawianie dysków przez niewykwalifikowanych kręgarzy może prowadzić do kalectwa, a tzw. medycyna alternatywna nie leczy, a tylko chwilowo działa na psychikę. Mieszkańcy gminy wierzą im, choć nie wszyscy. Dwa lata temu zgłosiła się do ośrodka kobieta, u której rozpoznano nowotwór. Nie chciała poddać się leczeniu. Jeździła za to do znachora. Ten podawał jej ziółka i brał pieniądze. Nie pomogło. Kobieta wróciła do ośrodka po kilku miesiącach. – Gdyby zgłosiła się parę dni później, nie moglibyśmy jej pomóc i kto byłby temu winien? – pyta retorycznie dyrektor Mroczko-Bąk. – Dla mnie odpowiedź jest prosta. To jeden z powodów, dla których wydaliśmy uzdrowicielom wojnę. I wygraliśmy. Z hochsztaplerami mamy teraz spokój.