Szefowie związków zawodowych z PKS Zamość wybrali się dzisiaj rano na negocjacje w sprawie przyszłości przedsiębiorstwa. Mieli spotkać się z prezydentem miasta i prezesem spółki. I co? Ponad godzinę czekali przed gabinetem, w którym toczyły się rozmowy. Zapowiadają protesty.
Przedstawiciele wszystkich zakładowych związków przybyli do zamojskiego Ratusza o godz. 9.
Wraz z nimi pojawił się Krzysztof Choina, przewodniczący regionu środkowo-wschodniego "S” (reprezentuje 26 tys. związkowców). Czekali ponad godzinę. Niektórzy czuli się, jakby im wymierzono policzek.
– Wypadałoby chociaż zaproponować inny termin spotkania – mówił Choina. – Nie obrażamy się na prezydenta, bo chodzi o dobro tego zakładu. To jest najważniejsze.
W zamojskim PKS wrze. Pisaliśmy o tym już wczoraj.
Związkowcy twierdzą, że prezes spółki Wiesław Fik jest arogancki, obwiniają go też o zadłużenie firmy, wytykają niejasne zasady zakupu autobusów.
Poza tym zastanawiają się, gdzie podziały się pieniądze ze sprzedaży część tzw. bazy oraz środki z kasy zapomogowej. Najbardziej oburza ich jednak pomysł sprzedaży dworca.
Prezes zapewnia, że chce ratować spółkę. Będzie starać się o pomoc finansową ze skarbu państwa. Zapowiedział też restrukturyzację.
W poniedziałek związkowcom puściły nerwy. Przez kilka godzin okupowali gabinet prezesa. Sytuację rozładowała zapowiedź negocjacji, które miały się odbyć dzisiaj w magistracie (miasto wraz ze starostwem chce przejąć spółkę).
Rozmowy się odbyły, ale… bez związkowców. – Zastanowimy się w jaki sposób teraz postąpić – martwił się jeden z nich. – To jest przykre. Jeśli będzie trzeba, będziemy znów okupować gabinet prezesa. Bo domagamy się jego odwołania.