Zaczęło się od ogłoszenia w prasie lokalnej. Do wzięcia była posada grabarza w Berlinie. Właściciel firmy "Spokój” z Gorzowa Wielkopolskiego nie ukrywał, że robota będzie ciężka, ale za to legalna i nieźle płatna. Kandydat miał jedynie dotrzeć na miejsce z gotówką potrzebną na opłacenie mieszkania i ubezpieczenia. Bezrobotny Henryk P. z Zamościa uwierzył, że po wielu miesiącach poszukiwania pracy, wreszcie uśmiechnął się do niego los. Kiedy przed dwoma tygodniami dotarł do Berlina, nadzieje prysły.
Zrozpaczony zamościanin z ośmioma markami w kieszeni był zmuszony nocą szukać posterunku policji w Berlinie. Niemieccy policjanci nie byli specjalnie zdziwieni tym, co się zdarzyło. Twierdzili, że Henryk P. padł ofiarą tej samej polsko-niemieckiej szajki, która latem w identyczny sposób oszukała kilkanaście innych osób. Wtedy jednak werbowali ludzi z innych rejonów Polski i oferowali pracę w cukierni.
- W naszym mieście nie mieszka żaden Jan Nowaczek. Firma "Spokój” też jest lipna - rozwiewa wszelkie wątpliwości podinspektor Wiesław Ciepiela, rzecznik prasowy Komendanta Wojewódzkiego Policji w Gorzowie Wielkopolskim. - Co więcej, w całym Gorzowie nie ma nawet adresu, który ta firma podała jako własny. Namawiałbym tego człowieka, a także wszystkich innych, którzy podobnie, jak on zostali oszukani, aby jak najszybciej skontaktował się z policją. Tylko dzięki temu będzie można próbować unikać takich zdarzeń w przyszłości.