Sezon grzewczy jeszcze się nie rozpoczął, a w tartakach już brakuje towaru, zaczynają się tworzyć kolejki po węgiel. Ceny idą w górę.
Na zakup obrzynów z drewna bukowego umówił się z właścicielem jednego z zamojskich tartaków jeszcze w sierpniu. Miały kosztować 45 zł za metr sześc. - Kiedy się po nie wybrałem, facet stwierdził, że towaru brak, ale będzie we wtorek. I tak jeździłem do niego co tydzień - opowiada zamościanin i dodaje, że dopiero po czwartej wizycie zdradzono mu, iż szansa na drewno jest, ale "za flaszkę”. Zrezygnował z takiej transakcji i wybrał się do tartaku w Lipsku Polesiu. Usłyszał, że tam drewna także jak na lekarstwo, a lista oczekujących na opał kończy się w grudniu. - Pospacerowałem jednak po tartaku i znalazłem poniewierające się sękate konary, grube gałęzie itd. Trochę się tego naściągało - wspomina mężczyzna. Od właściciela tartaku zyskał zapewnienie, że taki towar można brać w każdej chwili. - Ale już nazajutrz "moje konary” zostały przeznaczone do przeróbki. Co było robić? Załatwiłem opał gdzie indziej, po znajomości. Po 100 zł za metr sześcienny - wyjaśnia nasz Czytelnik. Nazwiska podać nie chce, bo "za rok znowu zima”.
Okazuje się, że o tej porze roku ręce zacierają nie tylko dostawcy drewna, ale także właściciele firm handlujących węglem.
- U nas kolejek jeszcze nie ma, ale są za to w kopalniach - mówi Marian Kowalik, pracownik jednego ze składów opału w Zamościu. - Sezon się dopiero zaczyna i ceny pójdą jeszcze w górę.
Jesień to raj także dla handlarzy ciepłą odzieżą, sprzedawców grzejników elektrycznych, olejaków, farelek czy tzw. słoneczek. Sklepy i hipermarkety prześcigają się w ofertach. - Ale grzanie prądem to naprawdę jest fatalny interes - przekonuje Tomasz Sokołowski, który ma 70-metrowe mieszkanie. - W zeszłym roku na dwa miesiące zapuściłem konwektory. Było ciepło, ale jak przyszedł rachunek, to złapałem się za głowę. Na jego uregulowanie zabrakło mi pensji.