Zamojscy dostawcy drewna opałowego, firmy handlujące węglem i ciepłownicy zacierają ręce. Mają swoje żniwa. Towar schodzi na pniu, bo temperatura nie podnosi się powyżej minus 15 stopni Celsjusza.
Ogromnym wzięciem na Zamojszczyźnie cieszy się węgiel z Bogdanki i śląskich kopalń. Miał kosztuje ok. 280 zł, a kostka do 490 zł za tonę. Od tygodnia pod składami opału ustawiają się kolejki, dlatego ceny wzrosły średnio o ok. 5 do 10 proc. Z ciężarówek sprzedawany jest na zamojskich wsiach także węgiel z Ukrainy. Kosztuje zwykle o 20 proc mniej niż ten z Polski.
– Nie jest jednak tak kaloryczny jak nasz – ostrzega znawca tematu, pracownik jednego ze składów opału w Biłgoraju. – Ale sprzedaje się nieźle. Pokątnie dostarczany jest też ukraiński brykiet z torfu. Na naszym rynku to nowość. Ten wynalazek kosztuje do 220 zł za tonę. Jednak do ogrzania domu potrzeba go trzy razy więcej niż węgla. Ludzie dają się na tę cenę nabierać, chociaż w sumie wychodzi drożej.
Nie tylko handlarze z Ukrainy dostarczają do naszych domów i gospodarstw opał na lewo. Interes zwietrzyli też właściciele ciężarówek i samochodów dostawczych. Zbierają zamówienia wprost od mieszkańców wsi, a potem wyjeżdżają po towar do kopalń. Tonę tzw. groszku można od nich kupić za 350 zł (w składach opału kosztuje ok. 390).
Wzrosło także zainteresowanie drewnem opałowym. Zwiększony ruch w interesie zarejestrował m.in. Jerzy Wiatrzyk, kierownik tartaku w Lipsku Polesiu. Metr sześcienny tzw. obrzynów z drzew iglastych, głównie sosny, kosztuje u niego ok. 30 zł. – Co roku w styczniu ludziom zawsze kończą się zapasy i ponownie gromadzą drewno – mówi. – Ruch mamy duży. Jednak mróz ostro trzyma i tartaki nie mogą pracować pełną parą.
Z syberyjskich mrozów cieszą się także ciepłownicy (m.in. z zamojskiego Szopinka, który pracuje na najwyższych obrotach) i gazownicy. Pobór gazu w regionie wzrósł dwukrotnie, a prądu o kilka procent. W sklepach doskonale sprzedają się też konwektory, tzw. olejaki, farelki i słoneczka, którymi dogrzewane są domy. Świetnie schodzą także kalesony i rajstopy. – Jak ktoś nie kupił dostatecznej ilości drewna na zimę, to musi inwestować w kalesony i piecyki – złości się, 32-letni mieszkaniec Jarosławca, który 120-metrowy dom ogrzewa głównie kominkiem. – Od października poszło mi już 14 metrów buka. Nie zostało prawie nic.