Gdyby jednemu z podoficerów nie udało się przeżyć egzekucji, Zenon Labrzycki do dziś nie wiedziałby, gdzie spoczywa jego ojciec.
- Nie pamiętam ojca, bo miałem półtora roku jak zginął - opowiada 70-letni Zenon Labrzycki. - Kolega ojca, kpr. Szczepan Lewandowski, któremu cudem udało się wyjść cało z egzekucji, wrócił do Puszczykowa i powiedział mamie o tym, co zaszło pod Hrubieszowem.
W niedzielę, 24 września 1939 r., Sowieci zamordowali w majątku Miętkie 14 żołnierzy i sanitariuszkę. Wśród zabitych był kpr. Jan Labrzycki. - Dziadek po mobilizacji trafił do Łucka - mówi Ewa Labrzycka. - Po napaści Sowietów na Polskę z rozbitkami z innych oddziałów wracał do domu. Tutaj zginął. Przeżył dokładnie 32 lata i miesiąc.
Czerwonoarmiści prawdopodobnie rozpoznali wśród polskich żołnierzy oficera, który miał wcześniej do nich strzelać. Nie przepuścili nikomu. - Furmanką woziliśmy z bratem trupy - wspominał wczoraj 84-letni Józef Szpyrka z Miętkiego. - Wszędzie mieli rany, ruscy strzelali do nich chyba z nagana. Leżeli na niwce.
Rzeź udało się przeżyć kpr. Lewandowskiemu i prawdopodobnie jeszcze dwóm żołnierzom. Na pewno uratował się ppor. Tadeusz Sołtys z Rawy Ruskiej. Do wczoraj - oprócz kpr. Labrzyckiego i sanitariuszki Ireny Grzywacz - nie udało się ustalić nazwisk pozostałych zabitych. - Ale cały czas mamy nadzieję, że może uda się nam natrafić na ich nieśmiertelniki - mówi Lech Szopiński, wójt gminy Mircze.
Za dusze zamordowanych żołnierzy modlił się wczoraj ks. proboszcz Marian Oszust z Mircza. Prace ekshumacyjne będą kontynuowane dziś. - Chcemy, by szczątki dziadka spoczęły na tej ziemi razem z towarzyszami broni - mówi wnuczka kpr. Labrzyckiego.
Uroczysty pochówek z ceremoniałem wojskowym zaplanowano na wrzesień. Przy okazji do kwatery na cmentarzu w Mirczu przeniesione zostaną prochy żołnierzy poległych w 1920 roku w wojnie polsko-bolszewickiej pod Rulikówką i Anusinem k. Mircza.