Strażnicy zamojskiego zakładu karnego nie przyłożyli ręki do śmierci 44-letniego skazanego.
- Z naszych ustaleń wynika, że funkcjonariusze służby więziennej nie przekroczyli uprawnień i dopełnili swoich obowiązków - informuje Dorota Kamińska-Piluś, szefowa Prokuratury Rejonowej w Zamościu.
Postanowienie o umorzeniu postępowania w tej części nie jest prawomocne. Prokuratura kontynuować będzie śledztwo w sprawie oceny prawidłowości postępowania lekarzy. - Przyczyną śmierci Janusza Z. była padaczka alkoholowa - mówi Kamińska-Piluś. - Chcemy, aby biegli wydali opinię, czy stan zdrowia skazanego pozwalał na to, żeby po podaniu leków uspokajających pozostawić go w zakładzie karnym.
Za włamania, m.in.
do domku letniskowego dyrektora zamojskiego więzienia, mieszkaniec gminy Józefów usłyszał w sądzie wyrok dwóch lat bezwzględnego pozbawienia wolności. Ale do więzienia się nie spieszył. W ręce policji wpadł w kwietniu br. i trafił za kratki. Po czterech dniach dyrekcja zamojskiego więzienia poinformowała rodzinę o jego zgonie.
Najbliżsi Janusza Z. podnieśli, że do jego śmierci mogli przyczynić się strażnicy albo lekarze. Pierwsi mogli go pobić, o czym świadczyć miały krwawe podbiegnięcia na ciele i obrażenia głowy, drudzy nie udzielić w porę pomocy. Z ustaleń prokuratury wynika, że funkcjonariusze nie użyli wobec skazanego "środków przymusu bezpośredniego”, bo nie było takiej potrzeby. Świadkowie zeznali, że mężczyzna zachowywał się niespokojnie i wdrapywał się m.in. na kraty i umywalkę. W ciągu czterech dni pobytu w więzieniu pogotowie trzy razy przyjeżdżało
do Janusza Z. Lekarze nie zdecydowali się jednak zabrać go do szpitala.
(lew)