Pestek w ziemniakach szukają ci, którzy nie mają o wojnie pojęcia – mówi zamojski restaurator. Od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę pomaga uchodźcom. Robi to, co umie najlepiej – przygotowuje dla nich posiłki. Cieszy się, gdy widzi radość tych ludzi, ale czasem bywa przykro. Bo są ludzie, którym się to nie podoba.
24 lutego 2022 roku. Putin zaatakował Ukrainę. Życie ludzi za naszą wschodnią granicą przewróciło się do góry nogami. Ale zmienił się świat nie tylko dla Ukraińców, również dla Polaków. Zwłaszcza dla tych z rejonów położonych najbliżej granicy. Od przeszło trzech miesięcy w tym innym świecie żyje Damian Poterucha, młody przedsiębiorca z Zamościa, właściciel restauracji Renesans. Od 24 lutego razem ze swoim 10-osobowym zespołem przygotował i wydał jakieś 30-40 tysięcy posiłków. Karmi uchodźców.
Wojna zaczęła się w Tłusty Czwartek
– Pamiętam ten dzień bardzo dokładnie. Zapamiętam na zawsze. To był Tłusty Czwartek – tak zaczyna się nasza rozmowa.
Restauracja Renesans „od zawsze” tego dnia smażyła pączki (według niektórych najlepsze w Zamościu). Powstawało ich z reguły jakieś 2-3 tys. Nikt ich kupić nie mógł. Były rozwożone i darowywane. Komu? – Dobrym ludziom. Czasem naszym klientom, oczywiście, ale z reguły po prostu fajnym ludziom. I w ten czwartek też z nimi jeździliśmy – opowiada Damian Poterucha.
Ale było inaczej niż zwykle. Bo wybuchła wojna.
– Wróciłem tego dnia do domu, siadłem i zrozumiałem, że nic po 24 lutego nie będzie już takie samo, że zaczyna się trudny okres. I była szybka decyzja: trzeba się przebranżowić – wspomina restaurator. Karmił ludzi od lat, więc wiedział, że musi karmić nadal. I tak jak dotąd, robić to jak najlepiej. Ale odbiorcy mieli się zmienić
Wkrótce na facebookowym profilu Renesansu zamieścił post, że wszystko teraz będzie inaczej.
„Wstrzymujemy Danie Dnia. Na cały następny tydzień, ograniczamy typową pracę, skupiamy się między innymi na pomocy ludziom uciekającym z Ukrainy. Będziemy gotować ciepłe posiłki i je wydawać. Jeżeli Ty chcesz pomóc, to podrzucaj produkty spożywcze do Renesansu, Zamość ul.Grecka 6, my to przetworzymy, ugotujemy i wydamy osobom potrzebującym” – to wpis z 27 lutego. I jeszcze informacja, że brakuje leków, więc też można je dostarczyć, bo oni wiedzą, gdzie je przekazać. A dzień później apelował o wskazanie miejsc, do których obiady z jego restauracji powinny trafić.
Z pożyczonymi termosami na granicę
– Na początku królem był chaos – przypomina sobie Poterucha. Ludzie z Ukrainy uciekali. Na granicach były ich dziesiątki tysięcy. Na pierwszy ogień poszły więc zupy. Bo to szybki, łatwy w przygotowaniu, ale ciepły i sycący posiłek. Więc w pożyczonych m.in. od ZHP termosach właśnie tam wozili je znajomi i bliscy koledzy pana Damiana. Na drogę dostawali jeszcze gotówkę, żeby zrobić zakupy, jeśli okaże się, że czegoś tam potrzeba „na już”.
Na zupach się nie skończyło. Zaczęli też gotować drugie dania. Trzeba więc było pożyczać także garnki. Gotowali, pakowali, rozwozili. Nie tylko na granicę, ale też do wszystkich miejsc noclegowych w Zamościu, a w szczytowym okresie było ich kilkanaście. – Był czas, że nasza kuchnia wydawała nawet do 700 posiłków dziennie – mówi właściciel Renesansu, ale też dodaje, że intensywnie działały również inne zamojskie restauracje: Verona, Arte Hotel, hotel Jubilat, Luneta czy Bohema. Mieli grafiki, ustalali, kto, o której, dokąd pojedzie z jedzeniem. – Nie zapomnę tego nigdy. To były po prostu gigantyczne ilości ludzi do nakarmienia – mówi.
Na szczęście pomoc też była gigantyczna. Produkty do restauracji dostarczała regularnie zaprzyjaźniona hurtownia Ultax, magazyn Sokolnia z Tomaszowa Lubelskiego, ale też okoliczni rolnicy. Do dziś Poterucha może liczyć na wsparcie firmy Lush Cosmetics.
Praca trwała właściwie non stop. – Od dźwigania worków z warzywami, od noszenia termosów, po kilku dniach zrobiły mi się na palcach takie odciski, że telefonu z kieszeni nie mogłem wyjąć – śmieje się.
Było BBC, był boom
A jeszcze większy przełom nastąpił, gdy do Zamościa i m.in. restauracji Renesans przyjechała telewizja BBC, nagrała materiał i go wyemitowała. W ciągu kilkudziesięciu minut po reportażu skrzynka Damiana Poteruchy prawie się zapchała. Pisali ludzie gotowi pomóc, głównie z Wielkiej Brytanii, zaczęły też przychodzić listy z podziękowaniami, życzeniami, wsparciem.
Kiedyś przyjechali jacyś dwaj Holendrzy. – Kawkę wypili, zrobili sobie ze mną zdjęcie i pojechali na zakupy. Przywieźli górę mięsa, po 50 kg piersi z kurczaka, schabu, czegoś jeszcze. Pomyślałem: O, to mamy duży zapas. A po kilku dniach nie było po tym śladu. Taka była sytuacja – mówi Damian Poterucha.
Jakaś pomoc wciąż napływa, ale to już nie to samo, co na początku. Więc jak sobie radzą? Czasem trzeba wyciągnąć pieniądze „ze skarpety”, żeby było za co zrobić zakupy, ale też zapłacić ludziom. Bo 10-osobowa załoga jest stała. Pracują więcej niż 8 godzin dziennie, ale nie żądają podwyżek. – Obiecałem, że zacznę lepiej płacić, jak sezon się rozkręci. I cały czas są ze mną – mówi przedsiębiorca.
Już się to unormowało
Od niedawna w Renesansie powolutku wracają na normalne tory. Zaczął się sezon komunijny, więc mają zlecenia na przyjęcia. Restauracja cały czas serwuje też posiłki gościom hotelu mieszczącego się w tym samym budynku. Ale przede wszystkim niezmiennie, od przeszło 3 miesięcy karmi ukraińskich uchodźców.
Dziennie wydawanych jest tutaj teraz od 120 do 250 posiłków, pełnych, dwudaniowych obiadów. Dowożone są m.in. do prowadzonego przez miasto punktu noclegowego, ale też do domów w okolicy, w których przyjęto ukraińskie kobiety i ich dzieci. – Jest taki pan w Zamościu. Ma u siebie bez przerwy kilkadziesiąt osób. Dzisiaj zawieźliśmy im 20 porcji – mówi Poterucha.
Jest w stałym kontakcie z Wojtkiem Łosiewiczem, przewodnikiem, który także od początku wojny pomaga Ukraińcom. On wie, gdzie są ci najbardziej potrzebujący, więc podpowiada adresy dostaw. Do restaruracji można też po obiad po prostu przyjść (obiady są wydawane od godz. 11 do 16) albo zatelefonować i poprosić o podwiezienie.
Wojna to nie jest obóz harcerski
90 procent odbiorców to kobiety z dziećmi. Jeśli ktoś im zazdrości tych darmowych obiadów, to... nie powinien.
– To nie jest norma liczyć na czyjąś pomoc, prosić o jedzenie. I mieć alternatywę: albo będziesz dumny i głodny, albo jednak poprosisz i nakarmisz dziecko. Wojna to naprawdę nie jest obóz harcerski w Majdanie Sopockim – mówi stanowczo Poterucha.
Wojna to tragedia, przerażenie, strach. To ucieczka z domu i brak możliwości powrotu. Bo uchodźcy często nie mają do czego wracać, nawet jeśli ich dom stoi. – Przychodziła do nas świetna dziewczyna. Na Ukrainie była fotografką, robiła zdjęcia np. na weselach. Kto tam teraz takie wesele zorganizuje? Część z nich wraca, ale wiele zostanie i musi zacząć sobie układać życie na nowo – uważa Poterucha.
Czasem Ukrainki proszą, żeby dostarczony obiad zawiesić na klamce. Wstydzą się brać za darmo. Bywają takie, które z tego samego powodu, przychodząc po jedzenie, zaciągają czapki głęboko na oczy.
Nie chcesz, nie pomagaj
Ale jednak ludzie zazdroszczą, wytykają, obrażają. I Damian Poterucha tego doświadczył na własnej skórze. Np. w komentarzach pod postami restauracji, na własnym facebookowym profilu. – Na szczęście o tym, co tam się znajdzie, decyduję ja. Nie wchodzę z ludźmi w dyskusje, bo tych złych emocji i tak jest za dużo. Ale jak widzę, jakiś „negatyw”, to po prostu usuwam – mówi.
Ale jednak wcześniej te opinie czyta. I nie jest tak, że go one nie dotykają. Dominują pretensje typu: „Ukraińcom pomaga, Polakom by pomógł”, „Pewnie się na tym dorobił” itd. Co gorsza, dowiaduje się od znajomych, że podobne opinie krążą po Zamościu i są np. przekazywane z usta do ust przy... grillu.
Które są najboleśniejsze? Nie te dotyczące jego bezpośrednio. – Najgorzej jest jak ludzie wywlekają banderyzm, rzeź wołyńską, jak piszą, że to przecież Ukraińcy, którzy z polskich dzieci robili wianuszki, więc czemu im pomagać. Jest w tym tyle nienawiści... – ocenia smutno młody mężczyzna. A on uważa, że ludzie to ludzie. Po prostu. Są różni, jedni lepsi, inni gorsi.
Poterucha opowiada, że swego czasu po Zamościu krążyła opowieść o Ukraince, która wpadła do kosmetyczki, zażyczyła sobie nowe paznokcie, a potem wyszła nie płacąc, bo „przecież jest z Ukrainy”.
– To się zdarzyło naprawdę. Ale to jest margines. Zdarzyło się też coś innego i o tym już tak chętnie nie opowiadają. Na granicę dojechał mężczyzna z dziećmi. Zatrzymał samochód, wyszedł z niego i padł. Siedzenie obok kierowcy było zakrwawione. Po drodze zastrzelono jego żonę. A on, chcąc ratować dzieci, chcąc oszczędzić im cierpienia, wyrzucił z samochodu tę ukochaną kobietę i jechał do Polski, byle dalej od wojny. To takim ludziom pomagamy. Naprawdę ktoś chciałby być na ich miejscu? – pyta retorycznie pan Damian. I nie ma wątpliwości, że krytykują ci, którzy nie pomagali, którzy nie widzieli tych kobiet, tych dzieci, którzy nie patrzyli w ich oczy i nie poznali „zapachu wojny”. On go poczuł.
– Nie chcesz, nie pomagaj, ale nie hejtuj. Bo nic nie rozumiesz – kwituje restaurator.
A na wszelki wypadek dodaje, że Polaków też wspiera, regularnie. Niemal codziennie część z przygotowywanych w restauracji posiłków trafia do zamojskich jadłodzielni. Renesans angażuje się w wiele akcji charytatywnych, sponsoruje kluby sportowe, karmi zawodników. Ale tym się po prostu nie chwali. Pomocy Ukraińcom, do której przecież trzeba dokładać, także nie traktuje jako reklamy. Jeśli jest o tym informacja, to tylko po to, by ktoś mógł zjeść ciepły, smaczny obiad.