Rozmowa z Mieczysławem Puszką, właścicielem trzech sklepów mięsnych w zamojskim Nadszańcu
- Dobrze. Jestem na hali od początku jej istnienia. Przez te lata moje sklepy wyrobiły sobie markę. Klientów mam w bród. Mieszkańcy Zamościa wiedzą, że mięso w moich stoiskach jest pierwszej jakość, mam stałych klientów, nawet Ukraińcy przyjeżdżają u mnie kupować.
• Ale w połowie lutego będzie pan musiał zamknąć sklepy i wynieść się z Nadszańca, bo miasto chce przeprowadzić tu poważny remont.
- Serce mi ściska na tę myśl. Tyle tu zainwestowałem. Same chłodnie kosztowały 60 tys. zł. Wszyscy zresztą zostawiliśmy tu górę pieniędzy, żeby lepiej się pracowało nam i przyjemniej było nas odwiedzać. Położyliśmy marmurową posadzkę, bo starą klienci wynieśli na butach. Kiedyś Nadszaniec to był barak. Ożywiliśmy trupa. Gdy hala rozkwitła, prezydent Marcin Zamoyski był z nas dumny, odwiedzał nas, ściekał ręce, mówił, że jesteśmy jego dzieckiem. Ale to było przed wyborami. Dziś jesteśmy niechcianym bękartem.
• Pana pracownicy też będą musieli wziąć nogi za pas?
- Nie będę miał wyjścia. Wszystkich zwolnię. Jedenaści osób, które mają swoje rodziny.
• I co potem?
- Nie mam pojęcia. Do marketu przecież nie pójdę, bo trzeba by wyłożyć 100 tys. w nowe stoiska. Nie mówiąc już o promocji. A tu warunki są idealne. W lecie chłodniej niż na dworze, w zimie cieplej. Mięso czy warzywa doskonale się tutaj przechowują. Ale my, tak jak te warzywa, już się tu nie zachowamy.