Jako zapowiedź likwidacji zakładu potraktowano w Cukrowni Wożuczyn odwołanie ze stanowiska dotychczasowego dyrektora zakładu. Sytuacja jest napięta. Pracownicy nie wykluczają protestów.
Cukrownia Wożuczyn jest jednym z największych zakładów przemysłowych w powiecie tomaszowskim. Zatrudnionych jest tam ponad 220 osób. Są to przede wszystkim mieszkańcy okolicznych wiosek, którzy o pracy gdzie indziej nie mogą nawet pomarzyć. Tymczasem – jak podnoszą – od kilku lat toruńska spółka dąży do likwidacji zakładu, a tym samym pozbawienia ich środków do życia.
– Wożuczyn jest zagłębiem buraczanym – tłumaczy jeden z pracowników cukrowni. – Likwidacja zakładu byłaby wielkim błędem. Dyrektor to rozumiał i z całych sił bronił zakładu oraz jego pracowników, dlatego został za to ukarany.
Zarząd KSC jest zdziwiony protestem pracowników cukrowni. – Decyzja odwołania dyrektora nie podlega dyskusji – mówi Łukasz Wróblewski, rzecznik Krajowej Spółki Cukrowej w Toruniu. – Pan Raczkiewicz nie realizował strategii KSC, dlatego nie może być nadal szefem zakładu. Jednak odwołanie dyrektora nie ma nic wspólnego z planowanym rzekomo zamknięciem zakładu. Takiej decyzji nie podjęto.
Ale pracownicy wożuczyńskiej fabryki pamiętają, że ich zakład znajdował się jeszcze niedawno w przygotowanym przez KSC projekcie restrukturyzacji cukrowni, który miał poprawić wyniki spółki. Do likwidacji przeznaczono wówczas 16 z 26 polskich cukrowni, w tym 4 na Lubelszczyźnie (Klemensów, Rejowiec, Wożuczyn i Opole Lub.). W naszym województwie skończyło się na zamknięciu Cukrowni Klemensów. Na nic zdały się protesty pracowników i plantatorów buraków cukrowych, którzy domagali się wstrzymania likwidacji zakładu.
– Na pewno nie damy się wywieść w pole – zapewnia Pieprzowski. – Będziemy walczyć o swoje. Nie mamy innego wyjścia.