Już jest, choć urzędowo do tej pory go nie było. 61-letni Jan Kaproń otrzymał wczoraj swój pierwszy w życiu dowód osobisty.
Tak zakończyła się 14-letnia tułaczka Jana Kapronia po gospodarstwach w powiecie hrubieszowskim i ponad 60-letnie życie bez tożsamości. - W burakach robiłem, na żniwach, drzewo rąbałem, zwierzęta doglądałem gospodarzom. Nigdy nie spałem w lesie. Zawsze mnie ktoś przygarnął - zwierza się nam 61-letni dziś Jan Kaproń, który wczoraj odebrał wreszcie swój pierwszy dowód osobisty. Za swoją pracę dostawał jedzenie i nocleg. Pieniądze rzadko.
Od wczoraj ma dowód osobisty. Ale żeby go dostać, trzeba mieć stałe miejsca zamieszkania. Dlatego wójt gminy Mircze znalazł mu dom. - Pan Jan jest w tej chwili na stałe zameldowany u jednego z naszych rolników. Gospodarstwo znajduje się przy ul. Leśnej - mówi wójt Mircza Lech Szopiński.
Historia życia pana Jana jest wyjątkowa. Po śmierci ojca opuścił dom rodzinny i nigdy już do niego nie wrócił. Miał wtedy 14 lat. Wędrował od wsi do wsi. Wszędzie mówiono o nim, że to uczciwy i pracowity człowiek. - Pracy w polu nigdy nie brakowało, robiłem co miałem do zrobienia, a nikt mnie nigdy o żaden dokument nie pytał - wspomina Jan Kaproń. Dlatego nigdy o "kwity” nie zabiegał, nie płacił składek. Nie założył rodziny, nie chodził do lekarza, nie leżał w szpitalu i - co najważniejsze - nigdy wcześniej nie wylegitymowała go policja.
Wczorajszy dzień Jan Kaproń zapamięta na pewno do końca życia. - Jak odbieraliśmy dowód w urzędzie gminy, przeskakiwał co trzy stopnie na schodach, tak mu było spieszno - opowiada wójt Szopiński. - Może jeszcze postaram się o paszport - zastanawia się pan Jan, ale zaraz dodaje, że nigdzie wyjeżdżać nie zamierza. - Tu jest mój dom - mówi. (AK)