Tyszowce. - W dwie godziny od śmierci mama została przebrana i włożona do chłodni - żali się Zbigniew Dąbek z Babic.
- Taką decyzję podjęły pielęgniarki DPS. Nie wiem, czy była ona słuszna, bo mama mogła być np. w stanie śmierci klinicznej. Mam także wątpliwości, czy pielęgniarki miały prawo stwierdzić zgon - mówi Zbigniew Dąbek.
Matka Zbigniewa Dąbka od 2003 r. była pensjonariuszką DPS w Tyszowcach. Po podaniu zastrzyku przepisanego przez lekarza (gentamecyny) zasłabła i zmarła. Pielęgniarki stwierdziły jej zgon. Stało się to 7 lutego 2006 r. Dąbek pojawił się w DPS następnego dnia.
- Chciałem obejrzeć kartę zgonu, ale… jej nie dostałem - mówi. - Nie wystawiono jej, bo w nocy nie było w DPS lekarza. Byłem tym wstrząśnięty. Według przepisów tylko lekarz może stwierdzić zgon człowieka. Jeśli go nie ma, mogą to zrobić pielęgniarki z uprawnieniami, ale dopiero 12 godzin po śmierci. Lekarz wystawił kartę zgonu dopiero dwa dni później.
Mężczyzna złożył skargę do Alicji Makuch, okręgowego rzecznika odpowiedzialności zawodowej pielęgniarek i położnych w Zamościu. Została oddalona. - Zwróciłem się więc do Marii Kowalczyk, naczelnego rzecznika w Warszawie - denerwuje się Dąbek. - Uznała moje racje. Teraz zamojski rzecznik znów rozpatrzy skargę.
Dąbek poskarżył się także do Prokuratury Rejonowej w Tomaszowie Lubelskim. - Chodzi o sprawiedliwość - mówi. - Może matka mogłaby żyć…
Prokuratorzy już zajęli się sprawą. - Prowadzimy właśnie czynności wyjaśniające - mówi Jerzy Piechnik, szef Prokuratury Rejonowej w Tomaszowie Lub.
Grażyna Kuc, wicedyrektor DPS w Tyszowcach zapewnia, że żadne procedury nie zostały złamane. - Tego pana nie było przy śmierci matki i nie wie, co się wtedy działo - zapewnia. - Pracujemy wiele lat i wiem, że nasi pracownicy żadnych przepisów nie naruszyli. Mają też niezbędne uprawnienia.