Gabryś trafił do zamojskiego szpitala, gdzie lekarzy uznał, iż dziecko cierpi na zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Chłopiec został przetransportowany na oddział zakaźny do Tomaszowa Lub. Tam zmarł. Miał… tętniaka w mózgu.
O sprawie pisaliśmy w czerwcu ub. roku. Przypomnijmy.
Dorota i Piotr Rudnik wybrali się w święto Bożego Ciała na procesję. Synka zostawili i dziadka. Chłopiec poczuł się źle. Wymiotował. W nocy dostał silnych drgawek. Wezwano pogotowie, które zabrało dziecko na oddział dziecięcy Zamojskiego Szpitala Niepublicznego.
Lekarz (nazwisko do wiadomości redakcji) uznał, że chłopczyk cierpi na zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych i musi jechać na oddział zakaźny tomaszowskiego szpitala.
Gabryś był już półprzytomny. W Tomaszowie zmarł. Jego rodzice uznali, że chłopiec został źle zdiagnozowany, a o jego życiu mogły decydować minuty. Sprawę skierowali do prokuratury.
- Poprosiliśmy o opinię biegłych z Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej z Łodzi - mówi Joanna Lisiczyńska z Prokuratury Rejonowej w Zamościu. - Nie stwierdzili nieprawidłowości i zaniedbań. Wprawdzie później okazało się, że diagnoza była niewłaściwa, ale objawy wskazywały na zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. W obu chorobach mogą być identyczne, a tętniak u tak małego dziecka to rzadkość.
Za prawidłowe prokuratura uznała też skierowanie dziecka na tomaszowski oddział zakaźny. - Gdyby nawet rozpoznano właściwą chorobę, nic by to, według biegłych, nie zmieniło - tłumaczy prokurator Lisiczyńska. - W tym stanie nie można było już dziecka operować.
Śledztwo zostało umorzone. Rodzice dziecka są tym zdumieni. - Dostaliśmy właśnie zawiadomienie o umorzeniu - powiedziała nam dzisiaj Dorota Rudnik, mam Gabrysia. - Nie godzimy się z tą argumentacją. Nie wiemy czy coś będziemy dalej robić… I na co wystarczy nam sił.