![AdBlock](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/user/adblock-logos.png)
Chcieli podwyżek i godnego traktowania. Nie dostali ani jednego, ani drugiego.
![AdBlock](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/user/adblock-logos.png)
Pan Maksymilan (imię zostało zmienione, pełne dane do wiadomości redakcji) ma 48 lat. Od 22 pracuje jako kierowca. W zamojskim MZK dostaje miesięcznie „na rękę” 1200 złotych. Kiedy wczoraj rano przyszedł do pracy nie wiedział, że zapadła decyzja o akcji protestacyjnej, ale przyłączył się do niej bez zastanowienia. – Bo jak długo mamy pozwalać na wykorzystywanie nas, na traktowanie jak śmieci? – pyta rozżalony mężczyzna. – Za te marne pieniądze pracuję po 170 godzin miesięcznie. Wstaję o trzeciej rano i zasuwam, a po wypłacie zastanawiam się czy kupić tonę węgla, żeby ogrzać dom, czy dzieciom jedzenie.
Związkowcy, którzy wczoraj od rana w imieniu załogi prowadzili negocjacje z zarządem firmy i przedstawicielami władz miasta zapewniali, że protest nie był wcześniej planowany. – Ludzie po prostu nie wytrzymali. Spontanicznie zdecydowali, że nie ruszą się z zajezdni – wyjaśnił nam Mirosław Marszalec, szef zakładowej „Solidarności”. Wspólnie z przedstawicielami dwóch innych związków zawodowych prowadzi rozmowy o podwyżkach dla załogi. – Po 200 zł dla każdego i dodatkowo 50 dla tych, którzy zarabiają najgorzej. Nie odstępujemy od tego, choć jesteśmy gotowi do negocjacji – zapowiedział Marszalec. Uprzedził jednak, że na proponowane przez prezesa 5-procentowe podwyżki na pewno nie pójdą. Rozmowy mają być kontynuowane dzisiaj.
Tymczasem na wczorajszym proteście najbardziej ucierpieli pasażerowie, których w żaden sposób o strajku nie uprzedzono. Zamościanie i mieszkańcy okolicznych wiosek marzli na przystankach i klęli na czym świat stoi.
Helena Nieckarz pieszo dotarła z Sitańca na rogatki Zamościa. Tam ją spotkaliśmy. – Czekam już godzinę i też nic. Muszę dzwonić do znajomych, żeby mnie stąd zabrali. Trzeba się jakoś ratować – żaliła się nam kobieta.
– To karygodne – oburzała się Danuta Rosalińska z Zamościa. – Niech sobie protestują. Tylko czemu naszym kosztem?
Wiele osób w ogóle nie dotarło wczoraj do pracy, inni się spóźnili, bo musieli iść piechotą.
Samorząd próbował ratować sytuację z pomocą Straży Miejskiej. – Strażnicy jeździli po przystankach i jeżeli byli tam np. uczniowie, podwożono ich do szkół, żeby dzieciaki nie marzły – relacjonował nam Karol Garbula, rzecznik prezydenta miasta. (jaś)