Szkoła w Pańkowie (gm. Tarnawatka) ma zaledwie dziewięcioro uczniów.
Są trzy klasy, ale wszyscy uczniowie zajmują tylko jedną salę.
- Dlatego plastyka jest "na cicho”, a matematyka idzie normalnie - tłumaczy Barbara Tyrka, która w maleńkiej, filialnej podstawówce przepracowała dziesięć lat i wkrótce się z nią pożegna, bo szkoła zostanie zlikwidowana.
Powód? Ekonomia. Gminy nie stać na utrzymywanie szkoły, w której pierwszaków jest dwójka, tyle samo uczniów w drugiej klasie i pięcioosobowa obsada w trzeciej. A zatrudnić trzeba sprzątaczkę (na półetatu), palacza (w razie potrzeby), katechetkę (na dwie godziny tygodniowo), no i nauczycielkę, która od rana do południa zajmie się wychowywaniem i nauką dzieciaków.
- Ale na brak pracy nie narzekam. Zdarza się, że brakuje czasu na wpisanie tematów lekcji do dziennika, bo z każdą klasą robię inny program. Braki uzupełniam więc po lekcjach - tłumaczy pani Basia, ale zaraz dodaje, że dzieci są fantastyczne.
- Znamy się jak łyse konie. Nie mam z nimi problemów - zapewnia. - Bo przecież nawet zbroić coś trudno - dodaje trzecioklasista Marcin Piwko. - Od razu wiadomo, co i kto.
Nauka w takich łączonych klasach też idzie łatwo. - Czasem wprowadzam coś nowego i okazuje się, że dzieci już to wiedzą, bo wcześniej usłyszały, jak tego samego uczyli się starsi koledzy - wyjaśnia nauczycielka i chwali się sukcesami swoich wychowanków w wielu regionalnych konkursach artystycznych.
Będzie się z nimi rozstawać z żalem. Dzieciom też jest smutno, że od września muszą się przenieść do szkoły w oddalonej o trzy kilometry Tarnawatce. - Już się niby pogodziłam, ale coś tam mnie w sercu ściska - przyznaje Wioletka Górnik.
- Nie było po prostu innego wyjścia - dopowiada Barbara Tyrka. - Nasza szkoła nie miała szans na utrzymanie ciągłości. Nie bylibyśmy w stanie utworzyć oddziału zerówki. W 2000 roku w Pańkowie nie urodziło się ani jedno dziecko.